środa, 2 listopada 2011

Wietrzne Miasto

     Tak mówi się potocznie o Chicago, gdyż bliskość jeziora Michigan powoduje tutaj spore zawirowania powietrza i silne wiatry są na porządku dziennym. Wieje bardziej niż w kieleckim ;-) To już kolejny amerykański stan -Illinois.
     Kolega ze starych dobrych czasów mieszka tu od lat z rodzinką i postanowiliśmy ich odwiedzić. W końcu nie co dzień można zorganizować takie spotkanie. Rafał odebrał nas w środku nocy ze spóźnionego autobusu. Wychowałam się z nim na jednym podwórku i trochę tak dziwnie witać się za Wielką Wodą. No cóż - świat się mocno skurczył... Rzuciliśmy okiem na nocną panoramę miasta i pojechaliśmy na zasłużony odpoczynek - my po podróży, Rafał po pracy.
     Rano pyszne śniadanko, a nie hotelowe standardy. No i w miasto!
  Zwiedzanie zaczęliśmy od słynnego budynku Sears Tower, obecnie zwanego Willis Tower. Chociaż został wybudowany prawie 40 lat temu, to nadal jest najwyższą budowlą w USA (do linii dachu).


     Wieża ma 108 pięter. Na 103 piętrze zorganizowano taras widokowy, z którego rozpościerają się wspaniałe widoki na wszystkie strony świata. Ciągnące się w nieskończoność przedmieścia Chicago potwierdzają, że jest to trzecie co do wielkości i zaludnienia miasto tego kraju.




     Aby przyciągnąć turystów kilka lat temu "dobudowano" przy tarasie widokowym nietypowe balkoniki. Wykonane są ze specjalnego szkła i nie każdy odważy się na nie wejść. Szklana podłoga dostarcza niecodziennych wrażeń. Świetnie widać, co dzieje się 412 metrów pod nami.


    Nogi robią się lekko miękkie i prawie każdy przy pierwszym kroku sprawdza delikatnie, czy aby na pewno jest to bezpieczne. Po chwili można już w pełni rozkoszować się widokami, a nawet poczuć się trochę "w zawieszeniu". Taka krótka lewitacja ;-)



     Bujanie w chmurach jest super, ale kiedy zeszliśmy na ziemię Grześ z Rafałem postanowili podziwiać zupełnie inne widoki. A właściwie nadal pozostali przy tym w sferze marzeń ;-)



     Centrum jest naprawdę ślicznie zagospodarowane i ma dużo wolnej przestrzeni. Drapacze chmur nie przytłaczają swoimi rozmiarami i do ludzi dociera słońce. Trudno o to np. na nowojorskim Manhattanie. Dużo klombów, zieleni, ogromny Millennium Park, Navy Pier tętniące życiem i atrakcjami. Dla każdego coś miłego.



     Wielbiciele musicali zapewne rozpoznają ten neon.


     Ostatnimi czasy wielką atrakcją miasta stała się umieszczona w Parku Millennium rzeźba - fasolka. Fantazyjnie zniekształca otaczającą rzeczywistość.



     Wzdłuż brzegu jeziora Michigan kapitalne tereny do czynnego wypoczynku i o dziwo - cała masa ludzi z tego korzystających. Jogging, rolki, rowery, spacer z pieskiem, gimnastyka, palant, piłka nożna - co kto lubi. Z takim widokiem na miasto wysiłek fizyczny musi sprawiać przyjemność.


     Po dniu pełnym wrażeń nareszcie poznaliśmy dziewczyny Rafała. Przesympatyczna żona Magda i urocza córeczka Natalka ewakuowały się wczorajszej nocy, abyśmy mogli się spokojnie wyspać po  podróży. Jesteśmy wdzięczni! Pewnie gdyby nie malutka Natalka to gadalibyśmy do rana.
     Spędziliśmy u nich cały ostatni październikowy weekend i zleciało jak z bicza trzasnął. Szkoda nam było czasu na siedzenie przed komputerem, dlatego teraz uzupełniam bloga z małym poślizgiem...
     Rodzinna niedziela upłynęła w bardzo sympatycznych okolicznościach. Mieliśmy czas na długie pogaduchy, spacer z Natalką i wypoczynek na całego. Okazało się też, że rodzice Madzi są czytelnikami naszego bloga i bardzo chcą nas poznać. Chętnie przyjęliśmy zaproszenie, ale takiej uczty się nie spodziewaliśmy. Polski obiad przeplatany sezonowymi smakołykami i przepijany drinkami był równie wyśmienity, jak atmosfera spotkania ;-) Specjalne podziękowania i pozdrowienia dla Danusi, Sławka i Pysi!


     W dobrym towarzystwie czas szybko mija i trzeba było znowu spakować plecaki. Naprawdę ogromne podziękowania dla Madzi i Rafała za królewską gościnę i poświęcony nam czas. Buziaki dla Natalki, która była niesamowicie grzeczna i pozwoliła rodzicom pogadać z kumplami. Czekamy po powrocie na rewizytę ;-)
     Rafał podrzucił nas do centrum i niechętnie poszedł do pracy. My tradycyjnie w oczekiwaniu na autobus pospacerowaliśmy po mieście. Bardzo lubimy połazić po zakamarkach, których nie ma w przewodnikach. Natknęliśmy się na miejsca mało atrakcyjne (delikatnie mówiąc), ale takie można znaleźć wszędzie. Generalnie Chicago podobało nam się bardzo i sprawiało wrażenie miasta przyjaznego mieszkańcom. Może wrócimy tu kiedyś na bliższe zapoznanie? No i jak wszystkie duże miasta w USA magicznie wygląda nocą.





    Rafał podwiózł nas jeszcze wieczorem na przystanek. Tak się zagadaliśmy, że prawie przegapiliśmy nasz autobus. Ciężko się rozstać...

     W Chicago kończy się też nasza pętelka wokół Wielkich Jezior. Startowaliśmy w Buffalo, później w kierunku Toronto, Sudbury, Sault Ste. Marie, Wawa, Nipigon, Thunder Bay, Duluth, Escanaba, Milwaukee i na koniec Chicago. Niespieszne trzy tygodnie, ponad 2700 km (z czego 2400 km autostopem), masa ciekawych ludzi i niezapomnianych wrażeń. Teraz rozpoczynamy cieplejszy etap naszej podróży...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz