wtorek, 8 listopada 2011

Montgomery-Dothan

     Pierwsza miejscówka w Montgomery nie napawała nas optymizmem co do szybkiego złapania stopa. A właściwie do złapania stopa w ogóle. Biali nie zwracali na nas uwagi albo wymachiwali coś za kierownicą. Czarnoskórzy zaś trąbili, mruczeli coś pod nosem i patrzyli na nas mało przyjaznym wzrokiem. Raczej nie życzyli nam wszystkiego najlepszego. Zwinęliśmy się więc z tego miejsca i przemierzyliśmy z buta jakieś 5 km na samiutką wylotówkę z tego dziwnego miasta.
     Decyzja była dobra, choć trochę męcząca. Niebawem zatrzymał się biały, sportowy Ford Mustang. I to o dziwo z czarnoskórym kierowcą. Piszę "o dziwo" ponieważ dopiero drugi raz w czasie tej wyprawy zabrał nas ciemnoskóry obywatel. Nam to bez różnicy, jaki kolor skóry. Nie dzielimy ludzi na białych i czarnych, tylko na dobrych i złych. Poza tym myślimy, że czarnoskóra para z wielkimi plecakami stojąca na opłotkach polskiego miasta też miałaby problemy ze złapaniem stopa ;-) 
Nie bez powodu zaznaczyłam, że samochód był sportowy. Oznacza to zero bagażnika, którego funkcję spełnia tylne siedzenie i miejsce za przednimi fotelami. Grześ siedział z przodu z małym plecakiem w miarę normalnie. Za to ja za maksymalnie odsuniętym siedzeniem niemałego kierowcy, ze śmieciami na podłodze, dwoma plecakami na tylnym siedzeniu i bardzo mocno obniżającym się dachem i tylną szybą auta. Prawdę mówiąc - nie wiem, jak się tam zmieściłam. Do tego otwarte szyby i przez to wichor niemiłosierny, aż mi łzy same z oczu leciały... Wiatr we włosach lepszy niż na motocyklu... Uroki autostopu ;-) Pan był jednak bardzo miły i zawiózł nas kilka mil dalej niż mieszkał, abyśmy mieli lepsze miejsce do dalszej "łapanki".
     Stacje benzynowe, fast-food'owe knajpki i duże skrzyżowanie wróżyły szybkie powodzenie. Pierwszy jednak podjechał radiowóz i sympatyczny pan policjant wylegitymował nas tak na wszelki wypadek. W sumie to nawet cieszy nas to zainteresowanie policji. Widać, że nie są obojętni na obcych. Nigdy nie wiadomo kto się kręci po okolicy i w naszym interesie jest, aby sprawdzali wszystkich nietutejszych. Tak bezpieczniej dla obu stron. Obiecaliśmy panu, że będziemy na siebie uważać, pomachaliśmy sobie na odchodne i tyle spotkania z mundurowym.
     Niedługo po tym zawróciła po nas dziwna para. Starszy pan i jego dużo młodsza, ale prawie bezzębna i chyba lekko szurnięta małżonka. Zaproponowali nam podwózkę kilka mil dalej, gdzie jest jakiś często odwiedzany przydrożny bar i dużo samochodów się tam zatrzymuje. Na pewno stamtąd ktoś nas szybko zabierze. Jechali dużym vanem, ale okazało się, że mają tylko dwa przednie siedzenia. Reszta foteli była wymontowana, a na opuszczonej podłodze kłębiło się mnóstwo niepotrzebnych tam rzeczy (czytaj: śmieci). Wkomponowaliśmy się z naszymi bagażami na podłogę i tak przejechaliśmy kolejne mile. Brak uzębienia u roześmianej pani sprawiał, że niewiele rozumieliśmy. Przytakiwaliśmy więc i uśmiechaliśmy szeroko z wzajemnością. 
     Wysadzili nas przy "często odwiedzanym przydrożnym barze", który okazał się zamknięty. I to nie od wczoraj.


    Z czasów świetności baru pozostała tylko kartka na drzwiach, która (w wolnym tłumaczeniu) oznajmiała, że płacić można tylko gotówką lub czekami (żadnych kart płatniczych), nie można wnosić broni i trzeba mieć minimum 21 lat, aby zostać tu wpuszczonym. Przed wejściem sprawdzają wszystkich - bez wyjątków!

   
     Na przeciwko było też coś na kształt baru, ale tam również nikt się nie zatrzymywał. A ruch na trasie potężny.


     Dookoła tylko drzewa, krzaki, chaszcze jakieś i ogromne plantacje bawełny. W końcu to stan Alabama. Słońce co raz niżej, cień co raz dłuższy... W weekend cofnęli czas i jasny dzień kończy nam się godzinę wcześniej. Lepiej, żebyśmy coś złapali i dotarli do cywilizacji.


    Machamy tak sobie już trochę odruchowo, a tu znowu zawrócił po nas kolejny samochód. Państwo przemyśleli, że wyglądamy przyjaźnie, w dodatku para, więc nas podwiozą do kolejnego większego miasta. Tym razem pusty, czyściutki samochód, więc dalsza podróż w komfortowych warunkach. Państwo opowiedzieli nam o swoich perypetiach z niebezpiecznym (delikatnie mówiąc) autostopowiczem, którego kiedyś zabrał nasz kierowca. Od tej pory nikomu się nie zatrzymywali. Dopiero dzisiaj przełamali swoje mocno uzasadnione obawy i zabrali nas. Jesteśmy wdzięczni i chyba trochę poprawiliśmy obraz autostopowiczów w ich oczach.
     Dojechaliśmy do Dothan w stanie Alabama. Dosyć wcześnie, ale już po ciemku. Tani nocleg, tanie zakupy w pobliskim markecie, pieczony kurczak i pyszne warzywka na kolację. Teraz czas na relaks ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz