sobota, 19 listopada 2011

Oaza prezesów

     Wschodnie wybrzeże Florydy wydało nam się trochę zaniedbane i przereklamowane. I to łącznie ze słynnym Miami. Oczywiście znaleźliśmy miejsca warte zobaczenia. Cieszymy się, że wszystko mogliśmy sprawdzić na własne oczy, ale generalnie jest tu nudno albo niebotycznie drogo i trudno skorzystać z atrakcji.
No chyba, że ktoś lubi cały dzień leżeć na plaży, a wieczorem odwiedzać bary i testować drinki. Wtedy serdecznie polecamy tę część Florydy. Nam nie do końca przypadła do gustu. 
     Jadąc przez Everglades postanowiliśmy wpaść na jeden dzień na zachodnie wybrzeże i sprawdzić, co tam się dzieje. Najpierw jednak musieliśmy znaleźć miejsce do spania na dzisiejszą noc. Środek parku narodowego, zero moteli, ale kilka kempingów z polami namiotowymi. Pierwszy nie oferował nic. Nawet wody pitnej, tylko  sławojki i kawałek gruntu pod namiot za stosowną opłatą. Płacić za nic to trochę bez sensu. Szukamy dalej.
     Znowu mamy szczęście! Kemping nad jeziorkiem, palmy, stoliki, grille, toalety z bieżącą wodą i w dodatku za darmo. Sezon zacznie się dopiero w grudniu i tymczasem nie pobierają opłat. Tego nam było trzeba. Jest kilka kamperów wielkości autobusu. Kamperowicze spokojnym głosem ostrzegają nas, że jeśli będziemy iść w chaszcze na poszukiwanie drewna na ognisko, to musimy bardzo uważać na węże. W wysokiej trawie jest ich mnóstwo, ale na przystrzyżonym kempingu raczej się nie pokazują. Jak to raczej??? Jak to węże??? Nie lubię węży, jaszczurek i całego tego pełzającego robactwa, a teraz mam z nimi spać??? Kto o zdrowych zmysłach szuka drewna w krzakach pełnych węży??? Oj ciężka noc przede mną, a Grześ ma niezły ubaw z moich przelęków robaczanych. Jakoś dam radę... Twardym trzeba być... Znak przy brzegu jeziorka "Zakaz kąpieli - aligatory" dopełnił reszty. Albo pokąsają nas węże, albo zjedzą aligatory. A współspacze w swoich wypasionych kamperach nawet nas nie usłyszą...
     Rozbiliśmy nasz mikroskopijny namiocik w połowie drogi między chaszczami a jeziorkiem. Może tak daleko im się nie będzie chciało pełzać? Jak się człowiek czuje niepewnie, to wyobraźnia nie jest jego przyjacielem. "Słyszałam" odgłosy paszczowe aligatorów, syczenie węży, tupot pająków i innych żyjątek. W końcu jednak zasnęłąm...
     Poranek wynagrodził trudy nocy. Noc pod palmami, wszyscy przeżyli, słoneczko świeci... Jedynymi potworami tej nocy były wygłodzone komary. Piękna miejscóweczka.


     Teraz możemy spokojnie jechać na zachód Florydy.
    Zupełnie tu inaczej niż w okolicach Miami. Piękna, fantazyjna, kolorowa zabudowa. Porządek, zadbana zieleń, czyściutko, wszystko dopieszczone. Przejechaliśmy przez Marco Island, Naples i  Bonita Beach do Fort Myers. Jeżeli ktoś chce spędzić wakacje na Florydzie, to tylko na jej południowo-zachodnim wybrzeżu. Szerokie plaże, dużo cieplejsza woda, piaseczek miałki jak mąka. Zatrzymaliśmy się na plaży w Naples.



     Drewniane molo zaprasza w połowie swej długości na małą przekąskę, a na końcu oferuje miejsca dla wędkarzy. Całe ławice rybek wróżą szybkie połowy.




      Ulice Naples nie są tak szerokie. Jest przy nich dużo zieleni i są bardzo ładnie zagospodarowane.


     Naples jest jednym z najzamożniejszych miast Stanów. Podobno mieszka tu lub utrzymuje swoje domy połowa z około 500 prezesów największych korporacji amerykańskich. Do pracy oczywiście dolatują samolotami. Istna oaza prezesów, ale i zwykłym śmiertelnikom bardzo się tutaj podoba. Choć na takie domy tuż nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej nie każdy może sobie pozwolić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz