niedziela, 20 listopada 2011

Ślizgiem po bagnach

     W drodze do Naples zatrzymaliśmy się w wiosce Indian Miccosukee. Oferowali oni "przejażdżki" po mokradłach Everglades łodziami zwanymi airboat. "Łodzie powietrzne" napędzane były silnikami V8 o pojemności 5,7 litra i mocy ponad 400 koni mechanicznych. Zupełnie płaskie dno tych lekkich łódek i napęd śmigłowy pozwalają na ich ślizganie się po bagnach. Głębokość wody ma tu maksymalnie ok. 2 m, ale częściej jest to tylko ok. 0,5 m. Zwykła łódka nie da rady, poza tym zaplącze się szybko w wodnej roślinności. Airboaty sprawdzają się tu świetnie. 
     Niestety tego dnia na wycieczkę było już za późno, ale miły pan Indianin zrobił nam chętnie fotkę. Floryda jest w Stanach najpopularniejszym miejscem na miesiąc miodowy i każda para traktowana jest jak nowożeńcy. Dostaliśmy więc indiańskie życzenia wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, chociaż to już jakiś czas za nami ;-)


     Wracając następnego dnia z zachodniego wybrzeża ponownie odwiedziliśmy przystań airbotów. Po drodze było jeszcze kilka, ale tutaj cena była zdecydowanie bardziej konkurencyjna, a oferta identyczna.
     Łodzie są wieloosobowe i myśleliśmy, że trzeba będzie czekać na komplet pasażerów. Ale okazało się, że jak są chętni, to płynie się "od ręki". Mieliśmy więc prywatną wyprawę na bagna Everglades, za 1/3 ceny dwuosobowych ofert w innych miejscach.
     Huk śmigła dosyć spory i siedząc obok siebie można się porozumiewać tylko na migi - nic nie słychać. Oczywiście nie można wychylać się za łódź, wystawiać rąk, dotykać tafli wody czy innych wystających z niej "cosiów". Mogą one bowiem okazać się aligatorem lub być w jego zasięgu. Za to widoczki po zniknięciu cywilizacji - cudowne. Dopiero tutaj można poczuć dzikość i przestrzeń tego miejsca. Już po chwili zgubiliśmy się, w którą stronę do przystani...




     Mknęliśmy po rozlewisku całkiem szybko, zostawiając za sobą spore fale. Taki ruch wody nie podobał się chyba mieszkającym tu aligatorom, bo co chwila jakiś rzucał się w wodzie i odpływał z dala od zamieszania. Na początek zawinęliśmy do indiańskiej wioski zbudowanej na bagnach.




     "Wioska" okazała się bardziej barową imprezownią w pełni sezonu. Teraz była opuszczona, ale miała dobrych opiekunów. Na straży były aligatory. Pierwszy tuż przy wejściu. Popatrzyli sobie z Grzesiem głęboko w oczy, ale ręki na powitanie nie podali ;-)


     Pomost był równo z taflą wody i przypuszczam, że dla aligatorów to żadna przeszkoda i w każdej chwili mogą sobie na niego wejść. Mam nadzieję, że nasz przewodnik nie zostawi nas tu na pożarcie. A może właśnie przywiózł strażnikom obiad?


      Takie warunki świetnie pasują bananowcom. Owoce jeszcze trochę podrosną i będzie je można spałaszować.


     W zacisznym miejscu spotkaliśmy jeszcze dwa aligatory. Właściwie to pokazał nam je Indianin, bo świetnie wtapiają się w otoczenie, są zupełnie nieruchome i trudno je dostrzec niewprawnym okiem. Zrobiliśmy kółko po pomostach i wracamy do łódki. Nasz znajomy Alli pływa nadal blisko pomostu. Grześ chce podejść bliżej, aby zrobić zdjęcia, ale mnie coś tknęło i go przystopowałam. No i na szczęście! Alli właśnie zdecydował się odpocząć od pływania i zrobić sobie mały wypad na pomost. Moje przypuszczenia co do zanurzenia kładek okazały się więc słuszne. Baaardzo sprawnie mu to poszło. Dwie sekundy i już leżał szczęśliwy na deskach.



     My też byliśmy szczęśliwi - że jesteśmy jednak w bezpiecznej odległości. Szybkie fotki i płyniemy dalej. Po chwili dopływamy do błotnej wyspy, na której widać dużo śladów po wylegujących się aligatorach. To chyba ich ulubione miejsce do "opalania". Teraz pozostał tu tylko jeden, ale i tak robi wrażenie. 


     Po szczęśliwym powrocie do przystani postanowiliśmy zafundować sobie jeszcze jedną atrakcję. W pobliskiej knajpce indiańskiej zakupiliśmy na obiad frytki serwowane z panierowanymi kawałkami ... ogona aligatora. Kierowca ciężarówki, z którym przyjechaliśmy na Florydę, bardzo zachwalał to mięso i polecał spróbować, jeśli będzie okazja. Okazję wykorzystaliśmy. Mięso zupełnie inne od wszystkich nam znanych. Jasne, soczyste, bardzo sprężyste a jednocześnie delikatne. Po prostu smaczne.
     Kolejne doświadczenia przyrodniczo-kulinarne za nami. Chociaż wcześniej nie mieliśmy pewności, kto kogo zje dzisiaj na obiad ;-)
     See you later Alligator!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz