niedziela, 5 sierpnia 2012

Po ile ten bawół?

     Ukołysani jednostajnym stukotem kół pociągu szybko dotarliśmy do Lao Cai. Tam czekała na nas osoba, której zadaniem było rozlokować nas w busach. Mieliśmy nimi dojechać 30 km do docelowego Sapa, zalogować się w hotelu, zjeść śniadanie, odświeżyć się po podróży, odsapnąć i wyjechać na pierwszą z zaplanowanych wycieczek. MIELIŚMY!!!
     Część grupy (zabranej w Hanoi z hotelu wyglądającego na raczej drogi) zapakowano do jednego busa, a nas i starszego Włocha pańcia zaprowadziła do miejscowego hotelu. Tu mamy czekać trzy godziny zanim ktoś nas odbierze na zaplanowaną wycieczkę. Dostaniemy przydziałowe śniadanie, ale pokoju do odpoczynku już nie. Za prysznic w obskurnej łazience pani zażyczyła sobie opłaty. Na tym jej angielski się kończył, zniknęła gdzieś w mgnieniu oka, a jej miejsce zajął młody chłopak. Niestety do niego też nie docierało, że zapłaciliśmy za inny program i standard wycieczki. Zasłaniał się tym, że w agencji wprowadzili nas w błąd i musimy kontaktować się z biurem w Hanoi. Ale my jesteśmy tu, w Lao Cai i najzwyczajniej w świecie chcemy zostać potraktowani jak ludzie, a nie jak towar handlowy. Może mamy się cieszyć, że nas nie przywieźli w wagonie towarowym? Nic! Ściana, beton, zbrojona szyba przeciwczołgowa! Zero reakcji i chęci zrozumienia sytuacji. W tym momencie cienka czerwona linia naszej cierpliwości została brutalnie przekroczona. Grześ jest niespotykanie spokojnym człowiekiem, ale każdy ma swój limit dobrej woli. Chłopakowi oberwało się od nas za wszystkie kombinacje i przekręty jego cwanych rodaków, jakie nas do tej pory spotkały. Nie przebieraliśmy w słowach ani nie było nam go szkoda - miarka się przebrała i tyle.
     Za chwilę pojawiła się kolejna grupa równie wyrolowanych klientów. Chociaż popierali nasze stanowisko, to nikt się słowem nie odezwał, że coś jest nie tak. Jeszcze bez mrugnięcia okiem zapłacili za kawę podaną do gratisowego śniadania. @#$%^&*!!!!! Tylko pogratulować Wietnamczykom, że kroją takie barany na każdy grosz. Odjadą ci, przyjadą następni. Nawet tacy, co pyskują. Ale my za kawę nie zapłacimy, dla idei. Proszę się skontaktować z naszą agencją w Hanoi, widocznie pani wprowadziła nas w błąd ;-)
     Adrenalina postawiła nas na równe nogi i po przyjeździe do Bac Ha przynajmniej nie zasypialiśmy na stojąco. Ochoczo ruszyliśmy na bazar, który jest główną atrakcją tego miejsca i bardzo zależało nam, aby go zobaczyć. Odbywa się tylko w niedzielę, kiedy to z całej okolicy przybywają mniejszości etniczne zamieszkujące te górskie tereny, aby sprzedać, kupić, wymienić co tylko się da.
     Na straganach kolorowe różności. Dużo masowej tandety, jak wszędzie w części zadedykowanej turystom, ale mnóstwo też ręcznie robionych cudeniek.




     Po przejściu "strefy turystycznej" zaczyna się prawdziwa bajka targowiska w Bac Ha. Wszędzie mnóstwo kobiet z górskich plemion w tradycyjnych, ręcznie haftowanych, multikolorowych strojach.




     Zatęskniło nam się za kolorowymi Indiankami z Gwatemali. To nie jest pokaz na potrzeby turystów. Te kobitki tak ubierają się każdego dnia. Czas zatrzymał się tu w miejscu i gdyby nie wszechobecne skuterki, to czulibyśmy oddech historii za plecami. Tu i potargować można, i pożartować z koleżankami z sąsiedniej wioski, i pośmiać się z turystów pstrykających setki zdjęć.




     Najlepsze zaczyna się na górce, gdzie usytuowany jest plac do handlu bawołami. Zainteresowani handlem bez obaw poruszają się między tymi ogromnymi zwierzakami. Turyści fotografujący to wszystko już nie są tacy odważni w bliższym kontakcie z bawołem ;-)


     Z góry widać całe targowisko jak na dłoni. W większości zadaszone plastikowymi plandekami, bo pogoda dziś deszczowa, ale na ryneczku ze zwierzętami dach nie jest potrzebny.


     A tu można kupić kurkę od pani ...


     ... albo koguta od pana.


     Świnka sprzedana! Trzeba jeszcze tylko spakować do wora i załadować na skuterek.


     Może małą przekąskę między zakupem koszyka a miotły?




     Niestety psy w Wietnamie traktowane są na równi z bydłem czy drobiem. Szczeniaki, które można było tu kupić jeszcze nie nadawały się do spożycia, bo za małe, jak to nam powiedziano. Ale kiedy nabiorą smakowitego ciałka prawdopodobnie wylądują na wietnamskim stole ;-(((


     Z ciekawostek gastronomicznych spotkaliśmy tu jeszcze pojemnik z taką o to zawartością ...


     ... którą być może podają w potrawce z papryki? ;-)


     Można też bardziej tradycyjnie - wołowina czy wieprzowina? Klient nasz pan! Świeżuteńkie, z nocnego uboju!


     Następca do przejęcia rzeźniczego interesu też jest na stanowisku. Przy okazji rozpracowuje przyszłe środki transportu albo zmianę branży ;-)


     Dzieciaki od pierwszych tygodni życia poznają atmosferę targowiska i choć na szkołę nie zawsze są w rodzinie pieniądze, to najlepiej przecież uczyć się w praktyce. A czym skorupka za młodu ...



     Również starsze pokolenie chętnie pojawia się na cotygodniowym "spotkaniu". Trochę towarzysko, trochę handlowo. Trzeba wiedzieć, co tam w świecie słychać ...




    Na tak tradycyjnym targu nie może zabraknąć również kowala. Zakres działalności całkiem szeroki.



     A po wspólnym targowaniu wszystkim należy się porządny posiłek. Nie dociekaliśmy, co serwowano ;-)



     Takie miejsca będą szybko znikały z krajobrazu i trzeba się spieszyć, aby zobaczyć je w naturalnym wydaniu. Tego nie da się później podrobić!
     Zanim skierowaliśmy się w stronę Sapa odwiedziliśmy jeszcze jedną z tutejszych wiosek plemiennych. Bieda, błoto, czas zatrzymany w miejscu.



     Ale telewizor w pokoju jest, dzieciaki szczęśliwe bawią się przed domem ...



     ... a i do kieliszka będzie co nalać!


     Po obiedzie zabrano nas w końcu do hotelu, w którym mieliśmy się pojawić tuż po wyjściu z pociągu. Tutaj sami doszliśmy przyczyny naszego niezbyt wygodnego oczekiwania w Lao Cai. Hotel jest po prostu zbyt mały, aby przyjąć wszystkich na raz. Muszą pozbyć się jednej grupy, posprzątać pokoje i dopiero po południu można logować następnych chętnych. Tylko czemu takie bajki karzą opowiadać w agencjach? Żenada! Na szczęście pokoik dostaliśmy przyzwoity, posiłki nie do przejedzenia. Takie wydanie Wietnamu zdecydowanie bardziej nam się podoba. Byle z daleka od Hanoi ;-)

1 komentarz:

  1. Tak, czym dalej od Hanoi - tym ciekawiej i piękniej! Zwłaszcza dzieci - cudne!
    Pozdrowienia!
    Michał

    OdpowiedzUsuń