czwartek, 9 sierpnia 2012

Zamglona zatoka

     Pobyt w Sapa minął już bez większych niespodzianek ze strony Wietnamczyków. Odsapnęliśmy więc troszkę od kombinatoryki i postanowiliśmy nie denerwować się nią w przyszłości. Bo że się pojawi - to było pewne. Ale pokonamy Wietnamczyków ich własną bronią - również będziemy rżnęli głupa i słyszeli tylko to, co chcemy usłyszeć ...
     Nocnym pociągiem wróciliśmy do Hanoi, skąd mieliśmy zarezerwowaną jeszcze jedną wycieczkę. Skoro świt wysiedliśmy z pociągu i pozwoliliśmy się zaprowadzić naganiaczowi do hotelu, ponieważ większość z nich była o tej porze jeszcze zamknięta.
     Okazało się, że trafiliśmy do hotelu, w którym spaliśmy wcześniej na koszt agencji, z racji zamieszania biletowego. Pan na recepcji nas poznał i nawet już nie próbował zatrzymać naszych paszportów (czego skrupulatnie unikamy). Czyli jednak nie są im do niczego potrzebne i opowiadają kolejne wietnamskie bajki w stylu "muszę was zameldować na policji".
     Po odespaniu nocy w pociągu wyszliśmy na śniadanko i przy recepcji spotkaliśmy ... naszą panią z agencji turystycznej. Jej zaskoczona mina była warta wszystkich pieniędzy świata ;-) Pracuje tu na drugi etat, więc prawdopodobnie nie poniosła żadnych kosztów naszego wcześniejszego pobytu. Mniejsza o to, ważne że nie zostawiła nas wtedy na ulicy. Nie omieszkaliśmy jednak spokojnie opowiedzieć jej o naszych perypetiach po przyjeździe do Lao Cai i oczekiwaniu w restauracji zamiast wygodnym pokoju hotelowym. Zanim pani zaczęła wyrzucać z siebie stek kłamstw usprawiedliwiających zaistniałą sytuację, powiedzieliśmy tylko "Oczekujemy rekompensaty za wszelkie niedogodności, a jeżeli takiej nie otrzymamy, to anulujemy rezerwację kolejnej wycieczki. Na pewno każda inna agencja chętnie przyjmie nasze pieniądze. Tymczasem idziemy na śniadanie, więc ma pani chwilę na znalezienie rozwiązania tej sytuacji. Do zobaczenia po śniadaniu." Tego się pani raczej nie spodziewała ;-)
     Niespiesznie zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawkę i wróciliśmy do hotelu. Pani drżącym głosem zakomunikowała nam, że po konsultacji z szefem może nam zrobić jeszcze niewielki rabat. Jego wysokość była rzeczywiście śmieszna, więc oboje wybuchnęliśmy salwą śmiechu, a pani dezorientacja sięgnęła chyba zenitu. Ale ponieważ nie chodziło nam o kasę, tylko o sam fakt, przystaliśmy na propozycję. W dodatku nie chciało nam się chodzić po innych agencjach i słuchać kolejnych bajeczek "jak to dobrze, że do nas trafiliście" ... Dodatkowy dzień w Hanoi upłynął nam na klikaniu, praniu, przepakowywaniu i krótkich spacerach w międzyczasie.
     Rano zostawiliśmy duże bagaże u naszej pani w agencji i wsiedliśmy z małymi plecaczkami do autobusu. Po trzech godzinach jazdy dotarliśmy do miasta Ha Long nad zatoką o tej samej nazwie. Zatoka Ha Long jest wpisana na listę UNESCO i znajduje się w czołówce najładniejszych miejsc na świecie. Zobaczymy ...
     Przewodnik zaprowadził nas na łódkę, która z zewnątrz znacznie odbiegała od zdjęć pokazywanych nam wcześniej w folderze reklamowym. Aż takiej różnicy się nie spodziewaliśmy. Zresztą wszystkim miny zrzedły, bo strach było wsiadać na tą obskurną łajbę. A co gorsza, wszystkie łodzie dookoła były w równie opłakanym stanie. Ale spokojnie, mieliśmy się nie denerwować. Po wejściu na pokład było odrobinę lepiej, a właściwie odrobinkę. Powitalnym drinkiem okazał się naparstek jakiegoś kompotu, co serdecznie nas rozbawiło. Dzisiejszą noc spędzimy na tej właśnie łodzi, więc przydzielono nam kajuty. Baliśmy się otworzyć dni, ale nawet dało się wejść. Pościel czysta, łazienka z wodą, a że gdzieniegdzie karaluch wyjdzie zobaczyć kogo mu dzisiaj dokwaterowali? Takie tam drobne wietnamskie niespodzianki ;-)
     Sprawnie wypłynęliśmy z portu. Podano nam posiłek, całkiem dużo i smacznie, ale kuchni lepiej nie oglądać. Po kilkudziesięciu minutach zaczęły się pojawiać na horyzoncie skałki wystające z wód zatoki. Niestety pogoda średnio dopisała, ale miało to też swój urok.



     Bliżej lądu zaczęła się nawet niezła burza ...


     ... ale my rozkoszowaliśmy się zamglonymi widokami.


     Niebawem dopłynęliśmy do najbardziej znanego miejsca w zatoce, na które najlepszy widok jest z lądu (przed wejściem do jaskini). Jak widać - chętnych do zobaczenia tego miejsca nie brakuje.


     Za chwilę weszliśmy do jednej z kilku jaskiń znajdujących się w tutejszych skałach. No i nas zamurowało! Ogromne wnętrze jaskini, cudowne nacieki i inne twory, a wszystko efektownie oświetlone. 



     Stąd przepłynęliśmy kawałeczek do pływającej wioski. Ludzie mieszkają tu w domkach na wodzie ...


     ... a na łódkach mają sklepiki, na których można kupić wszystko. Pływają nimi między turystycznymi łodziami i zachęcają do zakupów.



     Tutaj też dla chętnych były przygotowane kajaki. Oczywiście nie mogliśmy nie skorzystać z możliwości pokajakowania po słynnej zatoce i przyjrzenia się z bliska porozrzucanym po niej skałom. Niestety pogoda psuła się z minuty na minutę i nasz rejsik skończyliśmy przed czasem w strugach deszczu.


     Dużą łodzią zacumowaliśmy jeszcze przy wyspie z plażą, gdzie można się było kąpać. Jednak pogoda odstraszyła potencjalnych chętnych i popłynęliśmy na kotwicowisko. Po kolacji wsłuchiwaliśmy się w ciszę miejsca i nocne turystów rozmowy ...


     Rano pospaliśmy dłużej, ponieważ chmury nadal zasłaniały niebo i wschód słońca odbył się bez naszego udziału. Przy śniadaniu na niektórych łodziach pojawiły się charakterystyczne żagle, które dodają miejscu dodatkowego uroku.




     Niestety przed odpłynięciem żagle pozwijano i wszyscy udali się w swoją stronę napędzani nowocześniejszymi sposobami.


     Dzisiaj jedyną atrakcją miało być podziwianie uroków zatoki Ha Long. Pogoda nieco się poprawiła i nawet pojawiło się słoneczko. Siedzieliśmy więc na górnym pokładzie, rozglądaliśmy na prawo i lewo popijając ... wodę mineralną ;-)




     Zrobiliśmy sobie też pamiątkowe zdjęcie z sympatycznym Wietnamczykiem (w białej koszulce) i jego towarzyszem podróży. Bardzo otwarty, uczynny starszy pan poprosił Grzesia o zrobienie mu kilku fotek, po czym przyniósł wizytówkę i pieniądze "za usługę". Wytłumaczyliśmy panu, że zrobienie zdjęć i przesłanie ich mailem nic nas nie kosztuje i bardzo chętnie wyświadczymy mu tę przysługę bezinteresownie. Pan Ba nie mógł się nadziwić temu zachowaniu ... Sam wyjechał z Wietnamu tuż po wojnie, obecnie mieszka w Sydney i właśnie przyjechał na urlop odwiedzić stare kąty po latach nieobecności. Sam stwierdził, że nie poznaje własnego kraju, a właściwie jego mieszkańców. Wszyscy "mają dolary w oczach" i tylko patrzą jak szybko i łatwo zarobić duże pieniądze. Chamstwo, cwaniactwo, nieuprzejmość na każdym kroku. Kiedyś podobno tak nie było ... Potwierdziło to tylko nasze spostrzeżenia i uświadomiło, że to nie z nami jest coś nie tak. Rzeczywiście mentalność Wietnamczyków nie należy do najmilszych. Pan Ba jest jednak sympatycznym wyjątkiem od tej reguły i bardzo miło było nam go poznać.


     Zatoka Ha Long jest niewątpliwie miejscem, które należy zobaczyć chociaż raz w życiu. Trzeba jednak mieć duże szczęście do dobrej pogody, aby w pełni docenić urok tego miejsca. Nam udało się to połowicznie, ale i tak całość zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie.

1 komentarz:

  1. Nareszcie fajna wycieczka. MGŁA!
    Pozdrowienia.
    Michał

    P.S. U nas Wietnamczyków coraz mniej. Widocznie wracają do ojczyzny, po dolary od Reni i Grzesia... MW

    OdpowiedzUsuń