środa, 1 sierpnia 2012

Hanoi - trzecie starcie

     Zgodnie z przypuszczeniami konkurs okazał się banalny i otrzymaliśmy same dobre odpowiedzi ;-) Pomnik Lenina w tym miejscu jest w pełni uzasadniony ustrojem politycznym Wietnamu, ale jego obecność nas tu jednak zaskoczyła.


     Pierwszy w konkursowym wyścigu był Rafał z Chicago, któremu serdecznie gratulujemy i pozdrawiamy ;-) Ponieważ przy zakupie nagrody nie potrafiliśmy się zdecydować na jedną kartkę, postanowiliśmy je wysłać do pięciu pierwszych osób biorących udział w konkursie. Skontaktujemy się z wami mailowo ;-)


     Osłabieni kłopotami żołądkowymi i krętactwami Wietnamczyków zdecydowaliśmy się wykupić pakiet wycieczkowy w jednej z miliona tutejszych agencji turystycznych. Być może to zaoszczędzi nam problemów i zszarganych nerwów. Po rozeznaniu tematu kupiliśmy wszystko u młodziutkiej dziewczyny, która zaczęła z nami rozmowę od:

- Najpierw sprawdzę, czy są wolne miejsca na pociąg i zrobię rezerwację, a później wypiszemy rachunki.

a nie jak wszędzie wcześniej

- Moi przyjaciele, mamy dla was specjalną cenę. Tanio, taniutko, taniej nie znajdziecie, nie mogliście lepiej trafić ...

po czym padały ceny z kosmosu. Dziewczę miłe, ceny dobre, utargowaliśmy coś na pakiecie. Wszyscy zadowoleni, odjazd dzisiaj wieczorem. W cenie transfer z hotelu na dworzec kolejowy, więc nie trzeba się o nic martwić. W pociągu znaleźliśmy się sporo przed czasem i jako pierwsi czekaliśmy w naszym czteroosobowym wagonie sypialnym na współtowarzyszy nocnej podróży. W przedziale czyściutko, pościel, woda, telewizor, klimatyzacja, nocne lampki. Rewelacja! Jak nie w Wietnamie ;-)


     Niebawem dołączyła do nas para sympatycznych Holendrów, a za nimi dwie niesympatyczne Francuzki. Tylko jest coś nie tak, bo przedział jest cztero, a nie sześcioosobowy. Za chwilę pojawił się konduktor, aby sprawdzić sytuację. Zerknął na wszystkie bilety i okazało się, że ... to MY MAMY PROBLEM. Ani my, ani w agencji, ani kontrolerka biletów przed wejściem na stację, po prostu nikt - nie zauważył złej daty na naszym bilecie. Według tego mamy jechać ... jutro. Oczywiście zrobiliśmy zamieszanie, że chcemy jechać dzisiaj. Kolej kontaktowała się z agencją i ustalono, że pojedziemy za godzinę, kolejnym pociągiem, w którym są wolne miejsca. No, dobrze, poczekamy na nowe bilety i nowy pociąg.
     Podskórnie czuliśmy jednak, że nie pójdzie to wszystko tak pięknie, no bo przecież jesteśmy w @#*&! Wietnamie, gdzie wszyscy lecą w kulki i kombinatoryka stosowana to chyba ich sport narodowy, a umiejętności wyssane z mlekiem matki. Krótko mówiąc, byliśmy wkurzeni na naszą panią z agencji, no ale dobra - każdemu może się zdarzyć pomyłka. Jesteśmy w stanie wybaczyć!
     Właściwie BYLIŚMY w stanie wybaczyć, dopóki nie weszliśmy do przedziału w kolejnym pociągu. Sześć kuszetek wyłożonych kocami zawiniętymi w prześcieradła, bez klimatyzacji, zero miejsca na bagaże o reszcie nie wspominając. @##$%^&!!!!!!  %^&*$#@#$!!!!!!


     I nie chodzi o to, że szanowni państwo z Polski nie będą podróżować w takich warunkach. Niejednokrotnie mieliśmy dużo gorsze miejscówki, o czym zresztą nasi czytelnicy doskonale wiedzą. Ale skoro płacimy za wygodę, to nie mamy najmniejszego zamiaru jechać całą noc w tych warunkach. Zwłaszcza, że od rana czeka nas długi trekking i chcemy choć odrobinę wypocząć w pociągu. Agencja zawaliła z datą biletu, niech się agencja martwi co z nami zrobić. Jest dziesiąta wieczorem, nie mamy pociągu, nie mamy hotelu, nie mamy ochoty przepłacać ani płacić za kolejny nocleg w tym mieście, nie mamy ochoty na nic!!! 
     W końcu na dworcu pojawiła się nasza agentka. Mimo całej sympatii do jej osoby i usilnych błagań, abyśmy jednak dzisiaj pojechali tym paskudnym pociągiem - poszliśmy w zaparte. Skoro cena wycieczki nie ulega zmianie (a podobno wynikała właśnie z ceny biletów kolejowych) to my też nie widzimy powodu do ustępstw. Dziewczę czekało z nami do odjazdu pociągu, myśląc, że w ostatniej sekundzie się zdecydujemy ... Ale my, proszę pani, mamy czas! Możemy pojechać jutro, a dzisiaj oczekujemy transportu do hotelu i opłacenia tego wszystkiego. Kto zawinił, ten płaci. Pani rzeczywiście czuła się winna i nie pozostało jej nic innego, jak spełnić nasze oczekiwania.
     Podała taksówkarzowi adres a sama pomknęła swoim skuterkiem w kierunku agencji. Ledwo wrzuciliśmy plecaki i sami wsiedliśmy do taksówki, do naszego kierowcy podbiegł kolega po fachu i przez otwarte okno wymierzył mu z pięści prosto w twarz. Kiedy ten próbował zamknąć okno, napastnikowi udało się go jeszcze chwycić za włosy i potrząsnąć jego głową kilka razy o szybę samochodu. Cośwykrzykiwał przez cały czas, nietrudno się domyśleć. Kołysanka to to nie była ;-) Po zakończonej "rozmowie" między panami upewniliśmy się tylko, że nasz kierowca jest w stanie prowadzić auto i ruszyliśmy spod dworca. Wygląda na to, że mafia taksówkowa na całym świecie dba o swoje rejony obsługi. Lekko "wstrząśnięty" pan nie do końca pamiętał dokąd ma jechać i musieliśmy mu wskazywać drogę. Dotarliśmy na miejsce, gdzie w międzyczasie nasza pani agentka zorganizowała nam już nocleg w pobliskim hotelu. Dla ochłodzenia emocji skoczyliśmy jeszcze na leciutkie, miejscowe, beczkowe piwo, w cenie 0,80 zł za kufel i schłodzeni poszliśmy spać.
     Rano wróciliśmy do agencji, aby wyprostować wszystkie papiery związane z wycieczką, która w związku z zaistniałą sytuacją przesuwa nam się w całości o jeden dzień. Pani rzeczywiście przejęła się tematem i miała już wszystko dla nas przygotowane, łącznie z powrotnymi biletami kolejowymi, na które wcześniej mieliśmy tylko vouchery. Znaczy się jednak można wszystko załatwić! Pociąg dopiero wieczorem, zostawiliśmy więc plecaki u pani w agencji i ruszyliśmy w miasto. Chociaż to centrum wietnamskiej stolicy, to na ulicach można zobaczyć obrazki, których na próżno szukać w innych miastach stołecznych świata. Wiele rzeczy wykonuje się tu tradycyjnymi sposobami, a jako warsztat pracy wystarczy kawałek miejsca na chodniku i niewielki stołeczek. I tak spotkać tu można pana wykuwającego napisy na tablicy nagrobkowej ...


     ... salon fryzjerski wkomponowany między skuterami ...


     ... pana wykonującego pieczątki z dowolnym wzorem na życzenie ...


     ... obwoźnego sprzedawcę wyrobów bambusowych ...


     ... szewca ...


     ... malarzy niewymiarowych obrazów ...


     ... specjalistę od naprawy silników elektrycznych ...


     ... dostawców skaju do tapicera ...


     ... salon krawiecki ...


     ... czyściciela i sprzedawcę flaków w jednym ...


     ... producenta flag wszelakich ...


     ... lakiernika ...


     ... hurtownię skaju i ptaszków śpiewających ...


     ... sprzedawcę damskich kasków z wycięciem na kucyk ...


     ... ekipę panów do rżnięcia wszystkiego piłami ręcznymi ...


     ... a wieczorową porą - sprzedawcę balonów.


     Uuufff! A to i tak tylko kropla w morzu tutejszych widoczków codziennego życia mieszkańców Hanoi. Wszystko to zgrane z gigantycznym ruchem skuterów i totalnym hałasem dochodzącym ze wszystkich stron.

     Wieczorem przyszła pora na ponowny transfer na dworzec kolejowy. Tym razem już bez problemów zasiedliśmy w znanym nam już przedziale. Dzisiaj jadą z nami młodzi turyści z Izraela mający polskie korzenie i nazwisko Szczygieł. Dzięki temu spotkaniu dowiedzieli się jego prawidłowej wymowy i że "szczygieł", to taki nieduży ptaszek.      Mamy nadzieję, że po wyjeździe ze stolicy wszystko zacznie się układać w dobrą stronę i spotkamy również sympatycznych mieszkańców tego kraju ;-)

1 komentarz:

  1. Ale przygody ze Szczygłem na końcu!
    Chcieliście Wietnamu - to macie... Już teraz wiadomo, dlaczego Wietnamczycy uwielbiaja nasz tak pięknie poukładany kraj! A może u nas pobierali nauki?
    Pozdrawiam!
    Michał

    OdpowiedzUsuń