środa, 18 lipca 2012

Poza miastem

     Jazda skuterkiem tak nam się spodobała, że postanowiliśmy znowu poszaleć na dwóch kołach. I pewnie nie będzie to ostatni raz ;-)
     Tymczasem pojechaliśmy pozwiedzać okolice Luang Prabang. Ze względu na swą urodę polecany jest tam do zobaczenia wodospad Kuang Si, znajdujący się kilkadziesiąt kilometrów za miastem. Udaliśmy się więc na początek w jego kierunku.
     Chociaż w samym mieście tez piały koguty i widać było przydomowe hodowle, to tuż za nim zaczęły się typowe, laotańskie wioski. Inwentarz leniwie chodził po drodze, a wielkie bawoły nie raczyły się zbytnio usunąć uczestnikom ruchu drogowego.


     Nawiasem mówiąc, w Laosie wróciliśmy do ruchu prawostronnego, od którego się troszkę odzwyczailiśmy przez ostatnie miesiące. Odkąd pojawiliśmy się w Nowej Zelandii, wszyscy jeździli po "złej" stronie drogi. Nawet nie wiedzieliśmy, że w tylu państwach obowiązuje ruch lewostronny. A teraz zrobiliśmy skok przez Mekong i znowu wszystko wróciło na prawy pas ;-)
     U nas wszędzie rosną ziemniaki, a tutaj ryż. Pola ryżowe zajmują tu ogromne obszary, a do tego  ich tarasowa konstrukcja wygląda bardzo malowniczo na tle laotańskich gór.


     Kiedy przychodzi pora posiłku pracownicy sadzący ryż chowają się przed prażącym słońcem w bambusowych altankach ustawionych na polach.


     I tak oto jadąc slalomem między bawołami i podziwiając krajobrazy dotarliśmy do wodospadu Kuang Si. Idąc do niego zatrzymaliśmy się na chwilę przy wybiegach dla niedźwiedzi. Tutejsze schronisko zapewnia opiekę azjatyckim misiom, które zostały uratowane z rąk handlarzy i przemytników. Licznie rozwieszone zdjęcia pokazują w jak okrutnych warunkach te zwierzaki były przetrzymywane, a niektóre również okaleczane. Teraz wybiegi nie są bardzo duże, ale niedźwiedzie mają swobodę ruchu, jedzonko i opiekę medyczną. Zresztą - wyglądają na szczęśliwe i wyluzowane ;-)



     Tuż za schroniskiem zaczynają się pierwsze baseny kaskadowe utworzone przez płynącą z górnego wodospadu wodę.


     Od razu przypomniały nam się meksykańskie Aqua Azul i gwatemalskie Semuc Champey. Kuang Si to taka powtórka w miniaturze, chociaż bardzo malownicza. Otoczenie głównego, prawie 50 metrowej wysokości wodospadu wygląda jak świetnie zaprojektowany ogród.


     Chociaż Niagara to to nie jest, ma nad nią jedną przewagę - można się wykąpać i ochłodzić w turkusowej wodzie, która prawdopodobnie ma jeszcze jakieś ukryte właściwości ;-)


     Wracając skręciliśmy w nieznaną nam drogę, która zaprowadziła nas do wioski położonej dosyć wysoko w górach. Zero turystów, ludzie zajęci swoimi codziennymi obowiązkami, dzieciaki machały do nas przyjaźnie i już z daleka krzyczały "Sa-ba-di, sa-ba-di!" (dzień dobry). Nikt nie czekał, aż wyciągniemy portfel.




     Ale szczerze mówiąc, to bogatsi turyści sami rozpuszczają tubylców na całym świecie, płacąc bez zastanowienia, czy to dużo, czy mało na tutejsze warunki. A skoro płacą dużo, to ciężko później zejść z ceny ;-( A dla miejscowego turysta to turysta, skoro podróżuje, to na pewno bogaty ...
     Pokręciliśmy się jeszcze po Luang Prabang i skoczyliśmy na chwilę na drugą stronę rzeki.


     To już zbyt daleko dla większości przybywających tu turystów i właściwie sami miejscowi. Im dalej od turystycznego centrum, tym częściej widać było brak pieniędzy, a często nawet biedę. Zawsze jednak było czysto, co bardzo dobrze świadczy o Laotańczykach i musimy ich za to pochwalić ;-) Jednocześnie widać też, że nawet w odległych wioskach buduje się dużo domów z cegły, a nie chatek z bambusa i że tutejsza ludność potrafi z głową inwestować swoje dochody. A mając tak śliczne i pięknie zlokalizowane miasto, turystów im na pewno nie zabraknie ;-)

2 komentarze:

  1. Sa-ba-di!!!
    U nas zwariowana pogoda! Jak to w polskim lecie. Ciepło, zimno, burze, grad... itd!
    A Wy - w stronę Bieguna Północnego?
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sa-ba-di! Ależ ty jesteś niecierpliwy! Czytaj, a wszystkiego się dowiesz ;-)

      Usuń