niedziela, 1 lipca 2012

Żółwie, ślimaki i inne robaki

     Następne przejście graniczne na naszej trasie poszło jak z płatka. W zeszłym roku zniesiono obowiązek wizowy dla Polaków na krótki pobyt turystyczny w Tajlandii. Dostaliśmy więc na granicy bez problemu pieczątki na dwa tygodnie pobytu w tym kraju. Gdyby nie odprawa graniczna, to trudno na pierwszy rzut oka dostrzec różnicę między Malezją a Tajlandią. Chociaż tak szczerze mówiąc, to w Tajlandii jest chyba większy bałagan na ulicach ...
     Do Phuket dotarliśmy późnym wieczorem, po  całym dniu jazdy autobusami. Chodząc po mieście w poszukiwaniu noclegu musieliśmy niemal skakać między wielkimi karaluchami łażącymi po chodnikach i ulicach. Gdzieniegdzie przemknął szczur, zalatywało rynsztokiem i pomyjami. Nie tak wyobrażaliśmy sobie Tajlandię ... Na szczęście hotelik w starej części miasta trafił nam się schludny i pozbawiony wszelkiego pełzającego robactwa.
     W najbliższym sąsiedztwie  znajdował się targ, na którym o różnych godzinach sprzedawano inne artykuły i inne potrawy. 


     Urzekły mnie miniaturowe ananasy, które tutaj zanosi się do świątyń lub stawia przy domowych ołtarzykach w ramach ofiary.


     Po mieście jeździ jeszcze więcej skuterków i tym podobnych pojazdów niż w Malezji. Wszyscy jeżdżą na wszystkim, jak się da i czym się da, ale nikt na nikogo nie trąbi i nie pogania. No może sporadycznie ... Niby chaotyczne to wszystko, ale jest w tym jakiś ład i logika.



     Nie wszystkie budynki są tu w idealnym stanie, ale wiele już jest odremontowanych i wyglądają naprawdę ślicznie. Nic, tylko cofnąć się w czasie ...


     Czasami jednak zdarza się, że na jednym rogu skrzyżowania jest pięknie, a na przeciwległym niestety jeszcze nie ...



     Jakby nie było i tak znaczna część budynków zasłonięta jest kotarami z wszelkiego rodzaju okablowania. Wygląda to paskudnie, a i bezpieczne chyba tak do końca nie jest ...



     Zwiedzanie tutejszych świątyń i meczetów odpuściliśmy, bo było tego sporo w Malezji i wszystkie zaczynają nam się zlewać w jedno. Ale złoty smok na fontannie nam się podobał ;-)


     Następnego dnia postanowiliśmy zobaczyć to, z czego Tajlandia słynie na świecie - piękne plaże i nadmorskie krajobrazy. Niestety na wyspy nie można się dostać samemu, chyba że wynajmie się prywatną łódkę. Chociaż nie lubimy turystycznych tłumów, to niejako zmuszeni byliśmy do skorzystania z oferty biura turystycznego. Niedrogo i wygodnie, ale tłum ludzi na stateczku i cała oprawa "pod turystów" nie są naszą ulubioną formą oglądania świata. Postanowiliśmy na to przymknąć oko i mimo wszystko świetnie się bawić.
     Po wypłynięciu z portu zachłysnęliśmy się pojawiającymi się krajobrazami i reszta przestała się liczyć ...


     Niesamowite, skalne wysepki tworzyły co raz to nowe widoczki. My zajadaliśmy się soczystymi owocami i niespiesznie płynęliśmy do pierwszej z czterech zaplanowanych wysp. Bajka!


     Przy Hong Island mieliśmy pierwszy przesiadkę na kajaki. Opływaliśmy nimi wyspę, przeciskając się przez skalne szczeliny i nawisy.


     Trafił nam się niesamowicie energiczny wioślarz z cyrkowym poczuciem humoru. Ciągle wymyślał nowe odgłosy kajaka, robiąc przy tym śmieszne miny i rozbawiając pasażerów wszystkich kajaków dookoła. Wpłynęliśmy do międzyskalnych zaułków, które tworzą coś w rodzaju basenów z niewielkimi plażyczkami. W jednym z ich rósł potężny mangrowiec z efektownymi korzeniami. Nasz wioślarz podpłynął do niego, wspiął się po mokrych korzeniach z małpią zwinnością i zerwał mięsisty listek rośliny.


     Wrócił do kajaka, chwilę coś przy nim podłubał, poprosił o aparat i zrobił nam zdjęcie w listkowym serduszku ;-)


     Zapewnialiśmy go, że to nie jest nasz miesiąc miodowy, ale pan miał swoją wersję i uparcie się jej trzymał ;-) Na kolejnej uroczo miniaturowej plaży ...


     ... wykonał dla mnie różyczkę z palmowego liścia i przekazał Grzesiowi, aby mi wręczył w prezencie poślubnym ;-)


     Bardzo kreatywna osóbka, ciągle szeroko uśmiechnięta, w fikuśnym kapelutku ;-) Dzięki niemu nasza wycieczka "all inclusive" ;-) nabrała wyjątkowo sympatycznego charakteru.


     Płynąc do Panak Island podziwialiśmy prawdziwe skarby tego kraju. Z Morza Andamańskiego wystają potężne skalne żółwie ...


     ... gigantyczne ślimaki w trakcie pogaduchy ...


     ... i inne twory, które przybierają najbardziej wyszukane formy. Atrakcją Panak Island są groty, którymi przepływa się czasami w zupełnych ciemnościach. Trzeba uważać nie tylko na manewrowanie kajakiem, ale i na jaskiniowe stalaktyty, stalagmity i niskie sklepienia. Czasem wręcz trzeba się na chwilę położyć w kajaku, aby przepłynąć dalej. A po wypłynięciu z ciemności takie widoki na powitanie.


     Okoliczne skały nie należą do malutkich i płynąc w niewielkim, dmuchanym kajaku ponownie poczuliśmy moc natury.


     Po takich atrakcjach czekał na nas obiad na pokładzie statku. Wszyscy porządnie zgłodnieli, bo chociaż jedzenia była cała góra, to niemal wszystko zniknęło w mgnieniu oka. Objedzeni tajskimi smakołykami dopłynęliśmy do wyspy James'a Bonda. Kręcono na niej sceny do jednego z filmów znanej serii, co tubylcy skrzętnie wykorzystują jako atrakcję turystyczną. Do brzegu dowiozły nas tym razem nie kajaki, ale długie, kolorowe łodzie napędzane niesamowicie głośnymi silnikami (chyba z jakiś zużytych ciężarówek).


     Najbardziej znana scena filmowana na tej wyspie rozgrywa się na tle malowniczej, skalnej maczugi, stojącej samotnie pomiędzy dużymi skałami.


     Niesamowicie piękne okoliczności przyrody psuły tu jednak tłumy turystów z różnych agencji, przywiezione na wyspę niefortunnie w jednym czasie. W dodatku stragany z wątpliwej urody pamiątkami i nawoływania handlarzy nie zachęcały do dłuższego pobytu w tym miejscu.


     Większość była tego samego zdania, wszyscy szybko wrócili na statek i mogliśmy popłynąć w stronę Naka Island.


     Tu był czas na totalny relaks. Jedni pili kawę, inni pluskali się w wodzie, kolejni pływali samodzielnie kajakami. Dla każdego coś miłego ;-)


     Do hotelu wróciliśmy późnym popołudniem mocno zmęczeni upałem i głośnymi współtowarzyszami. Pomijając te niewielkie niedogodności jesteśmy jednak wniebowzięci, że możemy oglądać tak piękne krajobrazy i cieszyć oczy wspaniałościami tego świata. Dzisiejsze spotkanie ze skarbami Tajlandii było niesamowitym przeżyciem ...

1 komentarz:

  1. Najbardziej podobały mi się te wyspy. Nie mieliście helikoptera?
    Michał

    OdpowiedzUsuń