wtorek, 3 lipca 2012

Czas popedałować

     Aby nie tracić cennego czasu wybraliśmy nocny transport do Ayutthaya. Na stanowisko podjechał piętrowy autobus, pomyśleliśmy więc, że świetnie nam się trafiło. Najwidoczniej będziemy podróżować wygodniej niż w Meksyku. Nasza radość nie trwała jednak zbyt długo. Chociaż w środku było czysto i rzeczywiście wygodnie, to setki karaluchów wyłażących po zmroku z wszelkich czeluści pojazdu nie pozwoliły nam podróżować bezstresowo. Ja nie zmrużyłam oka przez całą noc, Grześ przysnął tylko przez chwilę. Tubylcom robactwo nie przeszkadzało i mieli je (prawie dosłownie) w nosie. Brrr!
     Najpierw musieliśmy dotrzeć do Bangkoku. Tym razem go pomijamy, ale jeszcze pewnie pojawi się na naszej trasie. Chociaż z okien autobusu nie wygląda zachęcająco. Najbardziej ciekawie prezentowały się tu znaki drogowe pisane "robaczkami".


     Przesiadka w kierunku docelowym i za dwie godzinki wjeżdżamy do Ayutthaya. Szybko znajdujemy nocleg i padamy zmęczeni niedogodnościami nocnej podróży. Po południu robimy wstępne rozeznanie miasta, a wieczorem trafiamy na targ nocny, aby przekąsić coś pysznego. Wybór przeogromny i jest kilka rzeczy, których nie serwowano jeszcze nigdzie indziej.



     Kuleczki rybne (prawdopodobnie) wyglądały smakowicie, ale trudno było rozszyfrować ich rodzaje.


     Chociaż smakowanie nowych potraw jest częścią naszej wyprawy, to na prażone koniki polne oraz mrówcze larwy się nie zdecydowaliśmy ;-)



     Ayutthaya jest historyczną stolicą Tajlandii i to jej zabytki przyciągają tu tysiące turystów każdego roku. Miasto powstało w połowie XIV wieku i z tego okresu pochodzą również najstarsze obiekty. Jest tu kilkadziesiąt kompleksów świątyń buddyjskich, z których wybraliśmy do bliższego obejrzenia trzy. Najpierw trafiliśmy do Wat Phra Si Sanphet, na terenie której znajdują się trzy ogromne, dzwonowate stupy.



     Posągi Buddy w większości wypadków to bezgłowe ruiny, ale nadal otaczane są przez wiernych czcią  i szacunkiem.


     Niestety reszta obiektu to w zasadzie kupa cegieł porozrzucanych w nieładzie. Tylko czasami układają się w zarys dawnej całości, świadcząc o dawnej potędze miasta. 



     Zeszłoroczna powódź też nie posłużyła miastu i zabytkom. Do dziś dnia trwają prace oczyszczające tereny zalewowe i przywracające stare budowle do zwiedzania. Chociaż niewiele wiemy o renowacji zabytków, to obserwując trwające tam prace mieliśmy nieodparte wrażenie, że zachowaniem ich oryginalności jakoś nie bardzo się tam przejmują. Czy to cegła zabytkowa, czy nowa? Nie miało to znaczenia dla sprzątających - kazali zamiatać, to zamiatali ...
     Po sąsiedzku, w otoczeniu fikuśnej zieleni, znajduje się Wihan Phra Mongkhon Bophit.


     Jest on schronieniem dla ponad 17-metrowego posągu Buddy, wykonanego z brązu.


     W tej świątyni jako ofiarę wierni i niewierni ;-) przyklejają do mniejszych posągów płatki złota.


     Na niektórych z nich jest już naprawdę gruba warstwa.


    Można też kupić od sympatycznej Tajki zwierzątko wykonane z liści i zawiesić je przed posągiem.


     W drodze do kolejnych świątyń spotkaliśmy turystów oglądających je z wysokości słoniowego grzbietu. Słonie były zawsze bardzo ważne w dziejach miasta i również w XXI wieku mają swoje zadanie.



     Jeżeli to dla kogoś zbyt wysoko, może wybrać przemieszczanie się tutejszymi tuk-tukami.


     Ponieważ świątynie są mocno rozrzucone po mieście, zwiedzanie na piechotę nie wchodzi w grę. My wybraliśmy trzecie rozwiązanie - wypożyczyliśmy rowery i na dwóch kołach jeździliśmy cały dzień.


     W podziemiach Wat Ratha Burana znajduje się niewielkie pomieszczenie, na ścianach którego zachowały się oryginalne malowidła. Bardzo tam jednak ponuro i klaustrofobicznie. Zdecydowanie bardziej podobało nam się na zewnątrz.


     Również tutaj zachowało się dużo posągów Buddy. Niestety w nie najlepszym stanie.



     Nieliczne zachowane na budowlach zdobienia pozwalają wyobrazić sobie, jak piękne było to wszystko za czasów 400-letniej świetności miasta.


     Wielka szkoda, że większość świątyń wygląda obecnie tak ...


     Podobnie jest w Wat Mahathat. Niektóre stupy dosłownie chylą się ku upadkowi.




     Najsławniejsza w tym kompleksie świątyń jest tzw. "głowa (Buddy) w drzewie". Uwięziona w oplotach figowca jest zdecydowanie jednym z najczęściej fotografowanych miejsc w Ayutthaya.


     Większość świątyń jest tu do siebie bardzo podobna i nie mieliśmy potrzeby zwiedzać wszystkich. Pokręciliśmy się jeszcze po mieście dla czystej frajdy pedałowania i wieczorem podjechaliśmy tradycyjnie na nocny market. Chociaż zbierało się na burzę, to wszystko działało pełną parą. Zamówiliśmy zupki, usiedliśmy przy plastikowym stoliku i ledwo zaczęliśmy jeść ... lunęło jak z cebra. Schowaliśmy się troszkę pod parasole pań kucharek, ale tyły nam jednak wystawały. Grunt, że nie lało się do zupy ;-)
     Przemoczeni na maksa wróciliśmy do naszej noclegowni - prysznic i pranie mamy dzisiaj z głowy. I tak wycieczkę rowerową po Ayutthaya będziemy bardzo miło wspominać ...


3 komentarze:

  1. Budda opleciony figowcem: BOMBA!... Samoloty, autobusy, samochody, łodzie, płetwy, rowery - brakuje jeszcze koni!
    U nas upały tropikalne i burze...
    Pozdrawiam!
    Michał

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękujemy! Stare dzieje. Miło, że jeszcze ktoś czyta nasze wpisy ;-) Oby wkrótce dało się znowu normalnie podróżować, to kto wie 😉😁
    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń