niedziela, 4 grudnia 2011

Statki (powietrzne)

     Pensacola jest kolebką amerykańskiego lotnictwa morskiego. Tutaj znajduje się baza Lotnictwa Marynarki Wojennej, w której szkoli się rekrutów. 
     Pewnie pamiętacie film "Top Gun". Opowiadał właśnie o podobnym miejscu. Sami tutejsi piloci powiedzieli nam, że film dosyć wiernie oddał rzeczywistość i nie był tylko hollywood'zkim wymysłem.
     Na terenie bazy powstało w 1962 roku Muzeum Lotnictwa Morskiego. Najpierw mieściło się w drewnianym budynku z czasów II Wojny Światowej. Mieścił on zaledwie 3 samoloty. Obecnie to dwa potężne hangary wystawowe o powierzchni prawie 30 000 m2. Muzeum ma w posiadaniu ok. 500 samolotów, z czego większość wypożyczona jest do innych placówek. W macierzystej siedzibie w Pensacoli znajduje się ok. 150 najcenniejszych egzemplarzy wyeksponowanych w hangarach oraz ok. 50 samolotów wystawionych na płycie lotniska.


     Muzeum jest bezpłatne, a opiekuje się nim fundacja do tego celu powołana. Jej członkami są w dużej mierze weterani lotnictwa. Jako wolontariusze są oni również przewodnikami w Muzeum. Ponieważ sami przeżyli niejedną historię za sterami samolotów, to ich opowieści są niezwykle barwne i wiarygodne. Nawet jak nie wszystko się rozumie ;-) to w głosie starszych panów słychać niesamowitą pasję i zaangażowanie w wykonanie zadania. Błysk w oku potwierdza tylko, że nie są to historie wyssane z palca. Poza tym są świetnie przygotowani do podejmowania turystów zagranicznych. Po uzyskaniu informacji, że jesteśmy z Polski, starszy pan niespiesznie wyciągnął pudło z segregatorami. Z pudła zaś wyjął krótkie opracowanie na temat Muzeum... w języku polskim. Pierwszy raz się z tym w Stanach spotkaliśmy. Pochwalamy ;-)
     Tuż po wejściu do muzeum napotykamy rzeźbę "Duch Lotnictwa Morskiego". Jej bohaterami są lotnicy morscy z I i II wojny światowej oraz wojen w Korei, Wietnamie i Zatoce Perskiej. Przy pilocie z I wojny światowej siedzi niewielki kundelek, a jego obecność jest tu bardzo uzasadniona. Pierwsze samoloty wojskowe były prostymi konstrukcjami i nie skupiano się w nich na wygodzie pilota. Chłopaki latali w czapkach-pilotkach, goglach na oczach, rękawicach i skórzanych kurtkach lub płaszczach. Żeby było im choć trochę cieplej zabierali ze sobą "za pazuchę" psiaka, a przy okazji mieli towarzystwo. Dlatego uznano, że hołd należy się zarówno dzielnym pilotom, jak i ich kudłatym przyjaciołom.


     Nie będę się wdawała w typy, numery i inne szczegóły dotyczące samolotów. Było tego po prostu tak wiele, że nie sposób wszystkiego spamiętać, a nie chciałabym wypisywać głupot. Były więc oczywiście statki powietrzne skonstruowane baaardzo daaawno temu ...





     ... były i te zbudowane dawno temu.








     Zobaczyliśmy dużo helikopterów...





     ... oraz wiele nowoczesnych samolotów wojskowych.



     Muzeum idzie z duchem czasu i jest bardzo nowoczesne i multimedialne. Posiada symulatory lotów, a do wielu kabin można po prostu wejść i się "przysiąść". Poza wrażeniami z lotu piloci nie mają łatwego życia w kabinie. Ciasno tam niemiłosiernie, a jeszcze trzeba obsłużyć te wszystkie guziczki i wajchy. Szacuneczek!




     Baza Pensacola jest również domem dla słynnego zespołu akrobacyjnego US Navy - "Blue Angels". Muzeum posiada więc ich maszyny, które wyszły już z użytku. 


     W trakcie naszej wizyty "Niebiescy" mieli akurat jakiś krótki trening i mogliśmy przez chwilę podziwiać ich podniebne wyczyny.
     Pilot nie wielbłąd i napić się musi ;-) Nawet podczas działań wojennych. Dowodem na to jest "Cubi Bar". Jego wnętrze pochodzi z baru wojskowego znajdującego się przez prawie 40 lat w amerykańskiej bazie wojskowej na Filipinach. Nasz przewodnik bawił w oryginalnej siedzibie w 1972 roku. 


     Dumą baru są oryginalne tablice eskadr i dywizjonów, które leciały tranzytem przez filipińską bazę i zostawiały w barze swoje "identyfikatory" na pamiątkę. Są ich tu setki i każdy inny. Jest również kilka hełmów lotniczych. Bywalcy pierwszej siedziby przychodzą tu, aby z łezką w oku powspominać swoje wyczyny. Młodzi adepci sztuki lotniczej pojawiają się tu z nadzieją, że kiedyś ujrzą swoje nazwisko na kolejnej tablicy. Turyści podziwiają wystrój i atmosferę miejsca, które nadal jest żywe i tworzy ciąg dalszy swojej historii. Oczywiście na tablicach nietrudno znaleźć polskie nazwiska.




     Muzeum posiada też aranżacje obozów wojskowych i obozów jenieckich. Jest tu mnóstwo pamiątek żołnierzy - listów, mundurów, fotografii... Jest zrekonstruowana uliczka z centrum Pensacoli z 1943 roku.



     Nieczęsto można zobaczyć, jak wyglądała bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę i Nagasaki. Taka niewielka...


     Bardzo bogata jest część poświęcona lotniskowcom. Znajduje się tu replika pokładu lotniskowca USS CABOT. Zbudowana jest w skali 1:1 we wszystkich szczegółach (z wyjątkiem długości). Malowania na nadbudówce CABOTa wskazują, iż odznaczył się on wieloma sukcesami w boju.


     Jest tu w pełni działający system naprowadzania samolotów do lądowania na lotniskowcu. Odtworzona w szczegółach przestrzeń pod pokładem lotniskowca oraz wiernie odwzorowane modele dają wyobrażenie o tych pływających, samodzielnych "męskich miastach" - jak je nazywano. 






     Jest tu również biblioteka wojskowa, galeria obrazów i rzeźb o tematyce batalistyczno-lotniczej, ściana zasłużonych. W trójwymiarowym kinie IMAX można obejrzeć stosowne do miejsca filmy. No i jeszcze ekspozycja samolotów na płycie lotniska. Jedzie się do niej autobusikiem prowadzonym przez wolontariusza-weterana, który z przejęciem opowiada o poszczególnych samolotach. Przed Muzeum można też obejrzeć kotwicę z lotniskowca, która waży tyle co londyński dzwon Big Ben.


     W Muzeum Lotnictwa Morskiego w Pensacoli spędziliśmy dwa dni, a jesteśmy pewni, że przez dwa następne też byśmy się nie nudzili. Muzeum znajduje się w ścisłej czołówce tego typu placówek na świecie i w pełni na to zasługuje. Jest wzorowo zorganizowane, a obecność i zaangażowanie wojskowych wolontariuszy budzi szczery szacunek dla wszystkich pilotów. 

4 komentarze:

  1. miszczostfo świata , jade tam... na pewno...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko zarezerwuj sobie na to duuużo czasu ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Poprawcie bo to nie jest TOPGUN, to jest szkola trenigu rekrutow i miejsce dla Blue Angel. Top Gun jest kolo San Diego. A film tez nie byl tu krecony. Pozdro z USA. Bede tam w grudniu

    OdpowiedzUsuń
  4. Widocznie tamtejsi przewodnicy "podpinają" się pod sławę filmu "Top Gun" ;-) Z tego co piszesz i co właśnie doczytałam to rzeczywiście prawda leży po twojej stronie - dzięki za spostrzegawczość ;-) My będziemy znowu w USA od stycznia - pozdrawiamy serdecznie!

    OdpowiedzUsuń