sobota, 31 grudnia 2011

Miasto Bogów...

     ... lub jak kto woli "miejsce, gdzie rodzą się bogowie", czyli Teotihuacan. Tak nazwali to prekolumbijskie miasto Aztekowie, którzy jednak nie byli jego założycielami. Do tej pory trwają badania archeologiczne na tym terenie i wiele zagadek pozostaje jeszcze niewyjaśnionych. 
     Ustalono, że miasto powstało na planie szachownicy. Posiadało zbiorniki wody deszczowej, place targowe, spichlerze, teatry, boiska, świątynie... Było świetnie zorganizowane i mogło w nim mieszkać nawet do 200 tysięcy ludzi.

     My od kilku dni jesteśmy w mieście Meksyk. Niestety problemy z dostępem do internetu i jakiś paskudny wirus odcięły nam kontakt ze światem zewnętrznym. Powoli wracamy jednak do zdrowia, a i połączenie zostało naprawione. Aby nadrobić stracone chwile wybraliśmy się dzisiaj do wspomnianego Teotihuacan. Godzinka drogi autobusem ze stolicy Meksyku i byliśmy na miejscu. 
     Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od Cytadeli otoczonej świątyniami oraz bogato zdobionej świątyni Pierzastego Węża, zbudowanej w formie piramidy.





     Właściwie całe miasto zostało zbudowane z kamieni, bez wykorzystania metalowych narzędzi. To fragment ściany jednej z piramid.


    Niemałą atrakcją były tu też dla nas ogromne i bardzo kolczaste opuncje. 



      Ale wracając do Teotihuacan... 
    Weszliśmy na główną ulicę, ciągnącą się od Cytadeli aż do Piramidy Księżyca (w tle za Grzesiem). Dotychczas odkryta Aleja Zmarłych ma ok. 2,5 km długości i ok. 40 m szerokości, ale to prawdopodobnie nie wszystko. Czas pokaże... Wzdłuż Aleji Zmarłych usytuowano wiele świątyń oraz Piramidę Słońca (o tym za chwilę).



     Piramida Księżyca ma 43m wysokości i podstawę 150 x 120m. Można wejść tylko do jej połowy.



    Schody są wysokie i strome ...


     ... ale po wejściu widać całe Teotihuacan jak na dłoni. Widoczną w tle Piramidę Słońca zostawiliśmy sobie na deser.




    Widać stąd wielkość całego przedsięwzięcia i naprawdę robi to wrażenie. Aleja Zmarłych jest rzeczywiście główną arterią miasta.


     Ponieważ lekko osłabieni chorobą troszkę się zmęczyliśmy, trzeba było chwilkę odsapnąć. Ja "wsparłam się" o Piramidę Słońca, do której zmierzaliśmy.


     Piramida Słońca jest tutaj najwyższa. Ma 65m wysokości i podstawę 225 x 207m.


     Ilość osób będących "na piramidzie" jest tu kontrolowana. Dzięki temu można bezpiecznie się przemieszczać bez obawy, że za chwilę ktoś nas zepchnie w dół. Wchodzimy gęsiego jedną stroną, schodzimy również gęsiego drugą. W jedną stronę jest do pokonania prawie 250 kamiennych stopni, ale chętnych nie brakuje.



    Daliśmy radę! Widok z góry wynagrodził chwilowy trud wspinaczki.


     Na szczycie Piramidy Słońca znajduje się energetyzujący czakram, którego koniecznie trzeba dotknąć przez dłuższą chwilę. W tłumie turystów nie jest to takie proste. Grzesiowi się udało, a ja wszystko udokumentowałam na zdjęciach ;-)



    Ale ponieważ dobrej energii nigdy za wiele, to po zejściu z piramidy Grześ pobrał dodatkową dawkę.


     Prawdopodobnie przedawkował!


     Na szczęście szybko opanowaliśmy sytuację i zrobiliśmy jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie na tle Piramidy Słońca.


     Tłumy turystów i gwar handlarzy pamiątkami ujmują temu miejscu nieco tajemniczości. Ale jeśli znajdzie się wyciszony od zgiełku zaułek i przeniesie na chwilę w czasie, to można poczuć magię i niesamowitość Teotihuacan. W czasach swojej świetności z pewnością było potęgą. 
    A może rzeczywiście, jak twierdzą Indianie, właśnie tutaj powstał Świat? Może w Teotihuacan nastąpiło oddzielenie Światła od Ciemności? Może tu powstało Słońce i Księżyc? Kto wie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz