wtorek, 13 grudnia 2011

Nowy Orlean - Houston

     Z Nowego Orleanu trudno było wydostać się stopem. Kręcili się sami miejscowi i podwozili nas małymi skokami do przodu. A to nas przez most przewieźli, a to do następnego zjazdu, a to do następnego miasteczka. I tak przez cały dzień przejechaliśmy zaledwie jakieś 80 mil (130 km) do Baton Rouge. To stolica stanu Luizjana, ale tylko tutaj przenocowaliśmy. 
     Rano z powrotem idziemy na wylotówkę - na szczęście tuż przy hotelu. Niestety nic się nie zatrzymuje. Robimy przerwę na kawę i wzmocnieni wracamy na posterunek. A tam na naszym miejscu dwóch "autostopowiczów", właściwie pierwszych spotkanych w USA (nie licząc pana, który wyszedł z więzienia). Młodzi chłopcy, brudni niemiłosiernie, zarośnięci i do tego z psem wielkości wilczura. Nieskromnie mówiąc, chyba jednak to my mamy większe szanse na złapanie stopa. Ale kto wie?... Chłopaki poszli spróbować szczęścia tuż przy samej autostradzie (chociaż to nielegalne), a my zostaliśmy na naszym miejscu. Po dwóch godzinach chłopaki zgłodnieli i wrócili coś przekąsić na stacji. My też nadal stoimy. Kiepsko. To chyba najdłuższe oczekiwanie do tej pory - ponad 3 godziny, no ale co mamy zrobić??? Dobrze, że pogoda przyzwoita.
     Nagle słychać z daleka jakieś wycie, dudnienie i generalnie mocny hałas. Okazuje się, że to taka rozklekotana ciężarówka ... która zabiera nas do samego Houston. Głośno w środku, ale w końcu jedziemy. Meksykanie - Jose i Armando - wiozą na handel do Meksyku silniki z powypadkowych ciężarówek. Kupują je przykładowo po tysiąc dolarów, a w Meksyku sprzedają po trzy tysiące. I interes się kręci ;-) 


     Chłopaki mają duże poczucie humoru i jeszcze z nikim się chyba tyle po drodze nie uśmialiśmy, co z nimi. Przejechaliśmy razem ok.270 mil (430 km) w bardzo wesołej atmosferze. Do Houston dojechaliśmy późnym wieczorem, ale Jose i Armando zadzwonili po rodzinkę, aby podrzucili nas osobowym samochodem do jakieś taniego hotelu. Nie musieliśmy się więc tułać po nocy po nieznanej okolicy. Wdzięczni jesteśmy...
     Właściwie do Houston nas nie ciągnęło, ale stąd mamy rozsądny transport w kolejne miejsce, które chcemy odwiedzić. Tak więc chciał nie chciał - jesteśmy w Houston. To już jest w stanie Teksas, zwanym "stanem samotnej gwiazdy". Licząc naszą wcześniejszą wizytę w USA, Teksas jest dwudziestym stanem, który odwiedziliśmy. 
     Łaziliśmy dzisiaj trochę po centrum Houston, ale szczerze mówiąc nawet nie wyciągnęliśmy aparatu. Kilka drapaczy chmur i to wszystko. Z atrakcjami też tu kiepsko. Amerykańskie miasto jak wiele innych. Meksykanie powiedzieli nam, że w Houston żyje ponad milion nielegalnych imigrantów z Meksyku! 
     Nie zabawimy tu jednak długo, bo i nie ma po co. Dzisiaj mijają dokładnie trzy miesiące, odkąd opuściliśmy Polskę. Najwyższy więc czas zobaczyć coś innego, niż USA ;-)

2 komentarze:

  1. A gdzie "HOUSTON,MAMY PROBLEM..."? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście Houston, chociaż brzydkie, okazało się bezproblemowe ;-) Nie wywołujmy wilka z lasu ;-)

    OdpowiedzUsuń