poniedziałek, 16 kwietnia 2012

"Nożownik" z Harwood

     W Invercargill uzupełniliśmy nasze zapasy żywnościowe w dużych marketach i ruszyliśmy dalej. Już na pierwszym przystanku spotkała nas super niespodzianka. Latarnia morska Waipapa jest całkowicie zdalnie sterowana na odległość. I nie jest to wyjątek w NZ.


     Niespodzianką byli zaś mieszkańcy plaży znajdującej się poniżej latarni. Spacerując po piasku spotkaliśmy wylegujące się ... lwy morskie! Mieszkają sobie tu jak gdyby nigdy nic, a obecność ludzi wcale im nie przeszkadza. Ich wielkie cielska budzą respekt i nikt nie odważy się podejść zbyt blisko. Mimo swoich rozmiarów lwy morskie są bardzo zwinne również na lądzie i lepiej ich nie prowokować do bliższego spotkania.



     Kilkadziesiąt kilometrów dalej dojechaliśmy do Slope Point. Jest to najbardziej wysunięty na południe kawałek Wyspy Południowej. Stąd już nie możemy pojechać bliżej bieguna ;-)


      Na tym końcu NZ musi zawsze nieźle wiać, bo mnóstwo drzew jest wprost wyczesanych wiatrem na stałe. Nawet przy lekkim wiaterku wyglądają jakby właśnie przechodził huragan.


     A jak wam się podoba końcówka Wyspy Południowej?


     W tym rejonie jest mnóstwo atrakcji i nasze dzienne tempo przemieszczania się spadło niesamowicie. Co rusz coś nowego i żal się nie zatrzymać. Skusił nas drogowskaz do Skamieniałego Lasu w okolicach zatoki Curio.


     Około 170 milionów lat temu rósł tutaj las, który został zasypany przez popioły wulkaniczne. Następnie zalała go morska woda i ta mieszanka spowodowała jego "zakonserwowanie" i przetrwanie do naszych czasów. Bez problemu można tu zauważyć skamieniałe drewno.



     Jakby tego było mało mieszkają tu najrzadziej na świecie spotykane w naturze ... pingwiny żółtookie. Podobnie jak lwy morskie przyzwyczaiły się do obecności ludzi, a ludzie szanują ich terytorium i podziwiają je z bezpiecznej odległości. Fantastyczne, zabawne stworzonka, śmiesznie przeskakujące z kamienia na kamień na swych krótkich nóżkach ;-) I to wszystko w naturalnym dla nich otoczeniu.



     Zahaczyliśmy jeszcze o wodospady Purakanui, które są podobno najczęściej fotografowanymi wodospadami w NZ. Niezbyt duże, ale rzeczywiście malownicze. Tłumy turystów potwierdzają teorię o częstotliwości ich fotografowania ...


     Od atrakcji do atrakcji i zleciał cały dzień. Zaczęło się robić głodno i chłodno, więc uadaliśmy się na kemping umiejscowiony malowniczo w jednej z tutejszych zatoczek. Rześki poranek szybko wygonił nas jednak w dalszą trasę.
     Na rozgrzewkę pojechaliśmy do Nugget Points, gdzie kawałeczek trzeba podreptać lekko pod górkę.


     Idąc ścieżką do latarni morskiej można obserować w dole baraszkujące w wodzie foki. Przezabawne! Dróżka kończy się wspaniałym widokiem na "orzeszki", których struktura wyraźnie wskazuje, że podczas rozpadu skała obróciła się o 90 stopni. Potęga natury!


     Przy jednej z dróg zauważyliśy taki oto przydomowy płot. Cały obwieszony wszelkiego rodzaju obuwiem ;-)


     Na kolejnej przyzatokowej plaży spotkaliśmy inne żyjące tu stworzonka – foki. Wylegują się leniwie w słoneczku i maja w nosie pstrykające aparaty.



     Oj, mają one śliczne widoki ze swoich plażowych apartamentów!


     Dzisiaj czas na prysznic ;-) więc nocujemy na cywilizowanym kempingu. Wczoraj zauważyliśmy przy drodze skromny drogowskaz do warsztatu pana wyrabiającego noże. Ponieważ nie znajduję słowa na taki zawód, nazwę owego pana przekornie "nożownikiem".
     Wróciliśmy dzisiaj do drogowskazu i po wielu błądzeniach dotarliśmy do pracowni Richarda van Dijka. Niewielka szopka bardziej przypominała nam warsztacik "zbijajklepki" amatora, niż pracownię mistrza.


     "Nożownik" dłubał coś przy blacie, ale oderwał się od zajęcia i zaprosił nas serdecznie do środka. Ilość narzędzi i ich wysłużenie wskazywały na to, że pan rzeczywiście nie jeden nóż w swoim życiu nimi wykonał.


     Richard van Dijk jest z pochodzenia Holendrem, z zawodu złotnikiem, a nożami zajmuje się profesjonalnie od kilkunastu lat. Specjalizuje się w stali damasceńskiej, która wymaga od twórcy ogromu cierpliwości. Ostrze może się składać nawet z dwóch tysięcy (!!!) warstw stali, a jego wykonanie zajmuje nawet kilka miesięcy żmudnej pracy. Pan jest prawdziwym pasjonatem swego zajęcia i z błyskiem w oku opowiadał nam o swoich pracach. Dostaje zamówienia z całego świata, a jego dzieła trafiły m.in. do arabskich szejków lub na plany filmowe. Przez ostatni rok wytwarzał oręż do najnowszej produkcjii Petera Jacksona "Hobbit". Obejrzeliśmy zdjęcia oraz niewielką kolekcję nożyków do wykończenia.


     Chyba się panu z nami fajnie rozmawiało, bo w pewnym momencie zaprosił nas do dalszej części pracowni schowanej za odsuwaną ścianą i pokazał nam całe swoje królestwo. Moje zamiłowanie do przedmiotów wytwarzanych ręcznie spowodowało, że chciałam tam zostać na stałe ;-)


     Richard van Dijk poświęcił nam bezinteresownie kilkadziesiąt minut swojego cennego czasu. Okazał się osobą niezwykle ciepłą, otwartą i przede wszystkim skromną. Po tym można poznać prawdziwego Mistrza, a nie po jego pracowni. Zapraszamy na stronę www.hoihoknives.com na której możecie zobaczyć prace wykonane przez tego niesamowitego człowieka.


This was a remarkable meeting.
Thank you very much for your time!


     Dotarliśmy w końcu do Dunedin. Znajduje się tu drugi (po operze w Sydney) najczęściej fotografowany w Australii i Oceanii budynek. Dworzec kolejowy rzeczywiście robi wrażenie, a mieszkańcy tego miasta są z niego bardzo dumni.



     Zobaczyliśmy też tu największy do tej pory napotkany przez nas w NZ kościół. Do tego bardzo finezyjnie zdobiony i bogato wykończony, jak na tutejsze standardy kościelne oczywiście.


     Nie mogliśmy sobie też odmówić krótkiej wycieczki po fabryce czekolady. Niestety nie można było tam fotografować ;-( Główną atrakcją był czekoladowy wodospad zrobiony w nieużywanej części silosu do przechowywania czekoladowych składników. Nasza przewodniczka nagradzała słodkimi wyrobami np. za udzielenie poprawnej odpowiedzi na proste pytania. Niektórym sporo się tego zebrało. Wszyscy dostali też przydziałową porcję czekoladek na wynos ;-) Ale i tak najlepsza była gwatemalska czekolada z Semuc Champey.



     Fabryka produkuje też czekoladowe kulki "Jaffas", które raz w roku biorą udział w wyścigu kulek z najbardziej stromej ulicy na świecie. Jest to króciutka ulica Baldwin na przedmieściach Dunedin, której kąt nachylenia wynosi 38 stopni.



     Stojąc na jej końcu czuliśmy się trochę jak na szczycie skoczni narciarskiej.


2 komentarze:

  1. Fakt! Nowa Zelandia jest fascynująca. Krajobrazy, LUDZIE, zwierzęta. To chyba najlepsze miejsce na Ziemi, gdzie można żyć z rozkoszą!
    Michał

    P.S. I ten płot z butów!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądząc po ilości komentarzy - czujesz się już wyśmienicie ;-) Tak trzymaj!

      Usuń