sobota, 14 kwietnia 2012

Południe Południowej

     Z bajkowych okolic Queenstown przemieściliśmy się lekko na południowy-zachód NZ. Po drodze mijaliśmy małe wioski, których populacja nie przekraczała z reguły 100 osób. Jedną z tych miejscowości było Garston. Jest to najdalej w głąb lądu umiejscowione na Wyspie Południowej miasteczko. Jego mieszkańcy mają do oceanu "aż" 120 km (w linii prostej). A krajobrazy piękne jak wszędzie ;-)


     Naszym celem było Milford Sound w krainie zwanej Fiordland. Niestety, jak to w wysokich górach, pogoda spłatała nam figla. Gęste chmury szczelnie zasłaniały wszystko dookoła. Mając nadzieję na zmianę pogody przejechaliśmy jednak całą drogę do Milford. Nieco ponad kilometr trzeba pokonać tunelem Homera wydrążonym w ogromnej górze. Chłopaki zaczynali jego budowę iście chałupniczymi metodami - wykuwali skałę kilofami i kruszywo wywozili na taczkach.


     Chmury tylko nieco się porozrywały i kusiły fragmentami naturalnej scenografii schowanej za kurtyną z obłoków. Tym bardziej było szkoda, że nie jest nam dzisiaj dane zobaczyć tego przedstawienia ;-(



     Wynagrodziliśmy sobie to nieco zatrzymując się w kilku ciekawych punktach poniżej poziomu chmur.


     Tutejsze lasy jakoś bardziej odpowiadają naszym wyobrażeniom lasu deszczowego niż te, które widzieliśmy w Kostaryce. Pełno tu zwisających roślin, obrośniętych pni i omszonych konarów. I nawet więcej ptaków śpiewa w koronach drzew ...



     Na chwilę stanęliśmy sobie też na 45-ym równoleżniku, czyli dokładnie w połowie między biegunem południowym a równikiem.


     Krystalicznie czysta woda wszystkich jezior zaskakuje nas tu za każdym razem. To jeziorko było w większości zarośnięte i stanowiło idealne schronienie dla tutejszego ptactwa i podwodnego świata. Na niewielkiej powierzchni podwajało jednak otaczające je piękno i sprytnie prezentowało swoją nazwę.



     Tego dnia postanowiliśmy zaufać prognozie pogody i z pochmurnego Fiordlandu udać się jeszcze bardziej bliżej bieguna południowego. Nowozelandzkie drogi obfitują w jednopasmowe mosty i świetnie się to sprawdza. Wszyscy kulturalnie przestrzegają zasad pierwszeństwa i trzeba pamiętać tylko o jednym – po przejechaniu mostu należy wrócić do ruchu lewostronnego ;-)


     Ilość jezior w tej okolicy jest ogromna ...


     ... różnorodność gór niesamowita ...



     ... a jak ktoś nie lubi powyższych to ma jeszcze do dyspozycji morze.


     A to wszystko w zasięgu weekendowego wyjazdu! I jak tu nie być zakochanym w takim kraju? My już jesteśmy zakochani w Wyspie Południowej!!! Zwłaszcza, że jest większa od Wyspy Północnej a mieszka na niej poniżej ćwiartki całej ludności NZ, czyli tłoku nie ma ;-)
     I tak rozprawiając o wyższosci Wyspy Południowej nad Północną dojechaliśmy do jej południowego krańca. Miasteczko Bluff nie jest zbyt urodziwe, ale z tego punktu widzenia prezentuje się całkiem malowniczo.


     Podjechaliśmy tu nawet do Stirling Point, aby sprawdzić jak daleko mamy teraz do równika, a ile do najbliższego bieguna? Londyn znalazł się na końcu stawki ;-)



     Aby Wyspa Południowa zbytnio się nie przemieszczała postanowiono solidnie ją zakotwiczyć w tym miejscu. Gigantyczna kotwica spoczywa w morskich głębinach, a koniec jej "łańcuszka" można zobaczyć w Bluff ;-)))


     Nieopodal niego znajduje się latarnia morska, aby statki nie zaplątały się w ogromne ogniwa i nie zaczepiły o kotwicę ;-)))


     Ale to jeszcze nie koniec Nowej Zelandii ...

1 komentarz:

  1. Chyba tam się wybiorę. Chociażby dla tych wspaniałych CHMUR!
    Chyba nie żałujecie, że zdradziliście Amerykę?
    Pozdrawiam.
    MW

    OdpowiedzUsuń