niedziela, 22 stycznia 2012

Historia pewnego autobusu

     Czas przemieścić się do kolejnego meksykańskiego stanu. Tym razem będzie to Quintana Roo. Znaleźliśmy naprawdę tanie połączenie autobusowe. Drugą klasą jeździliśmy już na krótszych trasach i mamy świadomość tego, w jakich warunkach przyjdzie nam jechać. Teraz będzie to jednak najdłuższa jednorazowa podróż autobusowa podczas naszej dotychczasowej trasy. Luksusu się nie spodziewamy. Ciekawe natomiast, czy znowu będą z nami jechały np. indyki? 
     Autobus odjeżdża z San Cristobal raz dziennie, więc nie musimy się zastanawiać nad wyborem godziny. Pan w okienku kasowym trzy razy głośno i wyraźnie poinformował nas, że to druga klasa. Pierwsza klasa z tego dworca nie jeździ i czy aby na pewno chcemy kupić ten właśnie bilet, bo podróż będzie trwała 18 godzin? Chyba nie często turyści zaglądają na ten dworzec. Chociaż "dworzec" to chyba określenie na wyrost dla tego miejsca. No ale są dwie kasy biletowe, poczekalnia z siedzeniami, toaleta, bagażowi, stanowiska dla busików. Autobusy zatrzymują się przed "dworcem", bo na nim się nie mieszczą. No właściwie dobra - dworzec pełną gębą. W sumie w Polsce widzieliśmy gorsze ;-(
     Wyjeżdżamy o 11 w południe. Właściwie to mieliśmy wyjechać o 11 w południe. Pan w okienku informuje nas, że autobus ma małe opóźnienie, ale mamy spokojnie czekać. Na pewno przyjedzie. No to czekamy - 50 minut! Do tego zatrzymał się jakieś 100m od dworca i inny pan przyszedł zawołać wszystkich pasażerów jadących do Cancun. Miejsca zajęte co do jednego. Ale nareszcie jedziemy. 
     Droga z San Cristobal do Palenque to niecałe 200km. Wiedzie ona jednak przez wysokie góry i 98% trasy to zakręt za zakrętem. Tę niewielką odległość pokonaliśmy w zaledwie ... 6 godzin. Po drodze przystanek na siusiu i obiad w ceratkowej restauracji. No i na tym postoju Grześ nie mógł się powstrzymać przed zrobieniem telefonem kilku zdjęć naszego autobusu, który zostałby pewnie chętnie przyjęty przez niejedno muzeum motoryzacji.
     Autobus był bardzo nowoczesny i ekskluzywny. Był... Jako ówczesny cud techniki być może nawet woził reprezentacje piłkarzy podczas XIII Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, które odbywały się w Meksyku. Miał rozkładane siedzenia, światełka nad głową każdego pasażera oraz podświetlaną numerację miejsc. Miał... Teraz prezentuje się tak.


     Szyba odbyła zapewne kiedyś bardzo bliskie spotkanie z czymś dużym i twardym. Ale przetrwała je dzielnie i zasłużyła na "dalsze życie".


     Została zresztą od środka fachowo wzmocniona przez dwa patyki i kawałek amortyzującej dętki. Tak  się trzyma od lat i jeszcze wiele kolejnych przed nią.


     Plecaki spakowano do przestronnego bagażnika. Mieliśmy lekkie obawy, czy nie wylecą przez zardzewiałą podłogę na jakiejś dziurze, ale dojechały na miejsce. Jeszcze jedną możliwością ich zgubienia była klapa bagażnika, która podczas pakowania podparta była długim kijem. Nasze obawy rozwiał niespotykanie solidny zamek - śruba zatknięta w metalowy skobel.


     Ufff! Możemy spokojnie wsiadać. Drzwi nie otwierają się zbyt szeroko, ale wszyscy się mieszczą.  Specjalnie wykonany łańcuchowy ogranicznik spełnia swoje zadanie idealnie. Podczas jazdy wejście do pojazdu też jest zabezpieczone udoskonalonym mechanizmem zamykania  - masywną zasuwą.


     Schodki prowadzące do wnętrza autobusu są. Dodatkowo zapewniają podczas jazdy dopływ świeżego powietrza dla pomocnika kierowcy (i bagażowego w jednym), który siedzi obok szofera na rozkładanym zydelku. 


     Wnętrza autobusu nie fotografowaliśmy przez szacunek dla meksykańskich współpasażerów. Pewnie nie czuliby się w tej sytuacji komfortowo.
     Obicia foteli były mocno porozdzierane, a ich "czystości" nie sposób opisać słowami. Grześ trafił na czyściejsze, ja rozłożyłam na zagłówku swoją chustę, aby w ogóle móc oprzeć głowę. Gdyby nie chusta zapewne przykleiłabym się do fotela i pozostała tak przez całą podróż. Ewentualnie odkleiłabym się od niego z grubą warstwą brudu, który już odłaził od materiału pod wpływem własnego ciężaru. Nasze podłokietniki miały nawet wyściółkę, miejscami z wydziamdzianych gum do żucia. Niektórzy okręcili sobie metalowe szkielety podłokietników elementami własnej garderoby. Odległość między brzegiem siedziska a kolejnym fotelem miała według naszych pomiarów ok. 22cm. Panowie siedzący przed nami trochę się zdziwili, kiedy poprosiliśmy ich o nierozkładanie foteli, które wtedy miażdżyły nasze dolne kończyny. Spojrzeli jednak na nasze mocno wystające ponad fotele głowy i chyba dotarło do nich, że jesteśmy nieco wyżsi niż reszta pasażerów.
     Kierowca też nie miał łatwo. Jego miejsce pracy nie należało do komfortowych. Do tego podświetlenie kontrolek pojawiało się i znikało, w zależności od jakości pokonywanej drogi. Po przebyciu 200km zakrętów widać było po nim fizyczne zmęczenie od obsługi kierownicy.


     Nie znamy meksykańskich przepisów dotyczących dopuszczenia pojazdów do ruchu. Patrząc na jakość ogumienia w tym egzemplarzu jesteśmy skłonni wysunąć tezę, że takowych nie ma. Ale deszcz pada tu rzadko, śniegu i mrozu nie ma, a powietrze się trzyma, więc kto by zwracał uwagę na głębokość bieżnika. A może bieżnika już nie ma? Ale co tam! Przecież się jedzie!


     Zanim wszyscy poszli do ceratkowej restauracji na tanie i przepyszne tacos, pan pomocnik kierowcy zadbał również o to, aby nasz autobus niespodziewanie nie odjechał sam w dalszą podróż. I to w przeciwnym kierunku. Duży kamień za tylnym kołem sprawdza się w takich sytuacjach pod każdą szerokością geograficzną.


     Na szczęście dalszą część drogi pokonywaliśmy w nocy i (o dziwo!) udało nam się poskładać w scyzoryk i zasnąć. Lekko połamani dojechaliśmy do Cancun o 9 rano kolejnego dnia. Z 18 planowych godzin jazdy zrobiło się 21. Ta przejażdżka była przygodą samą w sobie. Mimo pewnych niedogodności będziemy ją wspominać z uśmiechem i jeśli nadarzy się okazja, ponownie skorzystamy z drugiej klasy.
     Wielki szacunek należy się w tym miejscu kierowcy. JEDYNEMU kierowcy na całej trasie. Z San Cristobal do Cancun pokonaliśmy łącznie ok. 1050 km! 

1 komentarz:

  1. Boże Święty, bomba!Chyba na piechotę byłoby bezpieczniej!
    Pozdrowienia!
    Michał Wroński

    OdpowiedzUsuń