czwartek, 12 stycznia 2012

Veracruz-kurort?

     Veracruz kojarzyło nam się z jednym z najsławniejszych meksykańskich kurortów. Oprócz Cancun i Acapulco ta właśnie nazwa utkwiła nam (nie wiadomo skąd) w pamięci najbardziej. Czemu by po hałaśliwej stolicy nie zaszyć się na chwilę na spokojnej plaży?
     Veracruz było pierwszą hiszpańską osadą na terenie dzisiejszego Meksyku. Zostało założone w 1519 roku przez Ferdynanda Corteza i od pierwszego zamysłu miało być miastem portowym. Tak też pozostało do dziś. Obecnie jest to jeden z głównych portów handlowych kraju. Swoje wodne jednostki cumuje tu również wojsko.



     Z portu niedaleko jest do głównego placu Zocalo, na którym znajduje się miejscowy ratusz. Trochę przypominał nam on krakowskie Sukiennice w miniaturze. No i te palmy ;-)


     Część placu to mała oaza zieleni, z ławeczkami i sceną do występów. Można tu przysiąść, odsapnąć, poobserwować przetaczające się tłumy tubylców i całkiem licznych turystów. Tuż obok znajduje się Catedral de Asuncion, czyli po naszemu Katedra Wniebowzięcia NMP. 



     Budynki w najbliższej okolicy placu są bardzo ładnie odnowione i rzeczywiście przyciągają wzrok. Biała Katedra wyróżnia się na tle pozostałej architektury. Zwróćcie uwagę, że na nocnym zdjęciu jest o wiele więcej ludzi, niż w dzień. 



     W Meksyku życie zaczyna się po zmroku. Wtedy wychodzą na ulice jeszcze większe zastępy straganiarzy, obnośnych sprzedawców wszystkiego, muzykantów, klaunów i kogo tam jeszcze wymyślicie.
     Nawet kolonialny budynek hotelu jest świetnie odremontowany i komponuje się pięknie z resztą placu. Liczne restauracje i kafejki zachęcają do posiłku na świeżym powietrzu.


     Niestety mały ruch obiektywu w prawo burzy nieco sielską atmosferę. Zawsze można usiąść tyłem do straszydła, ale takich obrazków jest tutaj dużo więcej.


     Ten budynek stoi przy jednej z głównych ulic, a sąsiadujące z nim wcale nie są w lepszym stanie.


     Jeszcze pewnie sporo czasu upłynie, zanim wszystkie uliczki w Veracruz będą takie ładne.


     Transport miejski nie jest w tym państwie już tak luksusowy, jak nowoczesne autobusy dalekobieżne. Do niektórych pojazdów strach wsiąść, zwłaszcza jak się słyszy ich odgłosy podczas jazdy. Ten bus jest w naprawdę przyzwoitym stanie.


      Spacerując dalej natrafiliśmy na Bastion de Santiago. Szare i odrapane mury oraz niezbyt imponujące rozmiary nie zachęciły nas do bliższego zwiedzania. 


     Zachwyciło nas i rozśmieszyło jednocześnie Muzeum Marynarki Wojennej. Zachwyciło ponieważ znajduje się w ślicznie utrzymanym budynku i posiada spory zbiór morskich eksponatów, wystawionych w kilku tematycznych salach.




     Bardzo ciekawa była salka wykładowa sprzed kilku wieków, w jakiej następcy Corteza pobierali nauki i zgłębiali tajniki morskich eskapad.


     Liczne obrazy przedstawiają pierwszych konkwistadorów.


     Muzeum nas rozśmieszyło, ponieważ ilość makiet, które się w nim znajdują, jest chyba rekordowa. Nie było sali bez jakiejś makiety. A to fort, a to miasto, a to rekonstrukcja bitwy, a to rodzaje łodzi, a to ... Makieta na makiecie. Co prawda nawet porządnie wykonane, ale trochę tego za dużo. Nazwaliśmy to miejsce "muzeum makiet".
     No ale skoro miał być kurort, to powinny być też plaże. Wzdłuż brzegu Zatoki Meksykańskiej ciągnie się bulwar. Rankiem można na nim spotkać biegaczy i miłośników rowerów. Widok na liczne hotele z daleka też całkiem imponujący. Kurort pełną gębą.


     Niestety - tylko z daleka. Przeszliśmy bulwarem ok. 6 km poczynając od portu. Chociaż buduje się kilka nowych hoteli czy apartamentowców, to okolica wygląda co najmniej mało zachęcająco.




     I tak właściwie na każdym kroku. Przysłowiowy "rynek" posprzątany i stanowi wizytówkę miasta, ale  inne uliczki już zapomniane przez boga i ludzi. Ot! choćby taki pomnik syrenki. Super pomysł! I widok na wyspę z latarnią morską w oddali.



     Tylko dlaczego zaraz za pomnikiem mamy taki obrazek?


    Podobne śmietnisko ciągnęło się na całej długości naszego bulwarowego spaceru. Idąc metr od murku nie było tego widać, ale kiedy podeszło się bliżej ilość śmieci odrzucała. Stary murek oczywiście też zalegał pokruszony tuż za nowym. Jednocześnie w Meksyku bez przerwy widzi się, że ktoś coś sprząta, myje, czyści. Nawet chodniki przed posesjami codziennie są myte. Mimo tego - czystości tu nie widać. 
Kiedyś obserwowałam, jak pani myła bankomat i jego okolice. Najpierw umyła chodnik przed bankomatem, później drzwi wejściowe. podłogę w pomieszczeniu, następnie ekran i klawiaturę urządzenia. No i wszystko pięknie! Tylko czemu w takiej kolejności i w dodatku jedną, mocno już zużytą szmatą??? Nie nadążamy za meksykańską logiką, a przykłady tego można by mnożyć w nieskończoność...
     Kurort w europejskim pojęciu wygląda chyba nieco inaczej? Gdybyśmy tu wykupili wczasy w biurze podróży (czego jeszcze nigdy nie uczyniliśmy!) za grube pieniądze, to raczej nie bylibyśmy zadowoleni.  No chyba, że z hotelu wychodzilibyśmy tylko po zmroku, kiedy całe "zło" kryję się w otchłani nocy ;-) Nieliczne plaże są mikroskopijne i zaśmiecone, więc nie spędziliśmy na nich relaksacyjnie nawet minuty.
     Bierzcie dużą poprawkę na zdjęcia w folderach reklamowych ;-)

2 komentarze: