wtorek, 3 stycznia 2012

Dawno temu w Meksyku

     Nie co roku wita się Nowy Rok w Mexico City. Dlatego postanowiliśmy powitać go w rozbawionym tłumie na placu Zocalo. Jest to jeden z największych placów na świecie. Niestety w okresie świątecznym jest on skutecznie zastawiony lodowiskiem i innymi "niezbędnymi" atrakcjami. Wszelkie wskazówki przewodnikowo-internetowe mówiły, że na Zocalo odbywa się największa fiesta sylwestrowo-noworoczna w mieście. Spacerkiem mamy tam 15 minut, więc lepiej nie mogło się ułożyć.
     W dzień są tu niesamowite tłumy ludzi. Wyszliśmy więc wcześniej, aby na spokojnie dotoczyć się z imprezowym tłumem na Zocalo przed północą. Ale oczekiwanych tłumów nie było... Miasto puste jak nigdy wcześniej. Nawet większość budek i straganów zamknięta na cztery spusty. Pojedyncze samochody na ulicach. Niespiesznie spacerujący nieliczni piesi, normalnie ubrani, bez sylwestrowych akcesoriów, które sprzedawano tutaj tonami. No nic to! Idziemy wolniutko w stronę Zocalo, nie mogąc się nadziwić ciszy tego miejsca. W mijanych klubach słychać odgłosy imprez, ale przez okna widać, że to raczej stolikowe biesiadowanie, niż tańce, hulanki i swawole. A podobno Meksykanie słyną z zamiłowania do muzyki, tańca i imprezowania? Hmmm? Wszędzie tak wypisywali...
     Na Zocalo wszystko pozamykane. Tylko kilka, może kilkanaście kramików rozłożonych na ziemi, gotowana kukurydza i kolorowa wata cukrowa. Nawet światełka przepotężnej choinki zostały wyłączone. Kręci się trochę Meksykanów, ale większość to biali turyści. W sumie może kilkaset osób? Pewnie wszyscy opierali wybór miejsca na powitanie Nowego Roku na tych samych artykułach w internecie, co my. No ale logika też podpowiadała, że skoro to największy plac to i największa impreza powinna być tutaj.


     Prawdopodobnie meksykańska logika rządzi się innymi prawami. Jedyną atrakcją były dzwony Katedry Metropolitalnej. Równo o północy wszystkie 25 dzwonów zaczęło obwieszczać początek Nowego Roku. Jakość i głośność ich dźwięku na długo pozostanie w naszej pamięci. Aż się wszystko trzęsło dookoła! I tak przez 15 minut. Dla tego wydarzenia warto było się tu znaleźć. 
     Dzwony ucichły, zaszemrały nieśmiałe oklaski i okrzyki nielicznie zgromadzonych. Ktoś zapalił zimne ognie, ktoś błysnął fleszem aparatu... I koniec fiesty! Żadnych fajerwerków, strzelających szampanów, o koncertach nie wspomnę. Wszyscy grzecznie rozeszli się w swoją stronę... W oddali słychać było tylko pojedyncze wystrzały zagubionych w mieście petard.
    Do nas dotarło, że nigdzie nie można było kupić ani szampana, ani petard czy fajerwerków. Nieco rozczarowani (ale nie osamotnieni w tym poczuciu) zaistniałą sytuacją wróciliśmy do hotelu i powitaliśmy 2012-y tequilą ;-)

     1 stycznia jest również tutaj dniem wolnym od pracy. Na ulicach cisza, spokój, w metrze pustki. Nie to samo miasto co w dzień powszedni. No przynajmniej do południa ;-) Korzystając ze sprzyjających okoliczności wybraliśmy się do Narodowego Muzeum Antropologicznego. Chociaż nie przepadamy za muzeami, to są takie, które naprawdę warto odwiedzić. I wyżej wymienione do nich się zalicza.
     Zlokalizowane pośród zieleni ekskluzywnej dzielnicy Chapultepec onieśmiela nieco swą wielkością. Jego dziedziniec częściowo zadaszony jest rozłożystym dachem, wspartym tylko na jednej, centralnej, bogato zdobionej kolumnie.


     Nie wszystkie ekspozycje były udostępnione zwiedzającym, ale i tak ledwo zdążyliśmy zobaczyć te otwarte. Muzeum szczyci się najbogatszym zbiorem sztuki prehiszpańskiej na świecie. Skłonni jesteśmy w to uwierzyć, gdyż jeden dzień na zapoznanie się ze zbiorami Muzeum to stanowczo za mało. W dodatku całość jest bardzo interesująco i przejrzyście wyeksponowana. I to w rozmaity sposób, dzięki czemu oglądanie takiej ilości egzemplarzy nie jest nudne.
     Oczywiście część ekspozycji to rekonstrukcje odwzorowujące poszczególne miejsca lub przedmioty.


     Znakomita większość to jednak oryginały przywiezione tutaj z terenu całego Meksyku.




    Niektóre były dosyć przerażające, ale wykonane bardzo misternie.




     Liczne płaskorzeźby zawierały w sobie mnóstwo detali, nie tylko ozdobnych.



     Znajduje się tu Kamień Słońca, czyli inaczej Kalendarz Aztecki. Jego używanie może być nieco kłopotliwe, wolimy tradycyjne ;-)


     Nie mogło też zabraknąć tematu śmierci i rodzajów pochówku. Czaszki ludzkie często zajmowały muzealne gabloty.




      A że kobitki uwielbiają świecidełka od zawsze - to chyba każdy wie.


     Ekspozycja na zewnątrz budynku pozwalała zaczerpnąć świeżego powietrza i przewietrzyć głowę po natłoku informacji z sal muzealnych.



     Zarówno zbiory, ich ekspozycja jak i ogólne zorganizowanie muzeum bardzo nam się podobały. Na szczęście nie było tego dnia wycieczek szkolnych i można było wszystko zobaczyć na spokojnie, chociaż zwiedzających nie brakowało. Muzeum to taki Meksyk w pigułce i można się tu naprawdę dużo dowiedzieć, jak się żyło dawno temu w Meksyku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz