niedziela, 8 stycznia 2012

Ciudad de Mexico

     Kilka dni spędzonych w stolicy Meksyku pozwoliło nam zaledwie liznąć atmosferę tego miejskiego giganta. Cały obszar metropolitalny Meksyku zamieszkuje ponad 20 milionów ludzi, nie wliczając przebywających tu nielegalnie. Klasyfikuje go to w pierwszej trójce największych metropolii świata. Jego symbolem jest Anioł Niepodległości, "zamieszkujący' wysoką kolumnę całego pomnika.



     Kilka osób powiedziało nam, że okres świąteczno-noworoczny jest najlepszy na odwiedzenie Meksyku. Meksykanie mają teraz długie wakacje zimowe i połowa miasta wyjeżdża nad Zatokę Meksykańską. Świetnie, pomyśleliśmy, będzie trochę luźniej. No i tak te luzy na ulicach i w metrze wyglądały.



     Wychodząc z hotelu mieliśmy na dzień dobry pomnik na Placu Juarez, poświęcony prezydentowi Benito Juarez'owi.


    Kawałeczek dalej Pałac Sztuk Pięknych. 


     My odwiedziliśmy Muzeum Sztuki z niesamowitymi zbiorami meksykańskiej sztuki ludowej (niestety - no fotos). Jeszcze tylko kataryniarz i tłumy na ulicy Francisco Madero i już widać w oddali ogromną choinkę na Zocalo.



     Zocalo jest jednym z największych placów na świecie. Niestety wszelkie świąteczne budki i stragany zastawiły go ze wszystkich stron. Przez to stał się niewidoczny i zagracony, a jego wielkość gdzieś się przy tym zgubiła. Nawet najstarsza i największa w Ameryce Katedra Metropolitalna utonęła w górze tych "atrakcji".


     Błękitne namioty na powyższym zdjęciu to wytwórnie śniegu (przy temperaturze powietrza powyżej 20 stopni Celsjusza). Jeden namiot na potrzeby lepienia bałwanów, w drugim trwała bitwa na śnieżki. W Meksyku naturalny śnieg można zobaczyć tylko na szczytach gór i wulkanów, więc to nie lada frajda dla dzieciaków. Z drugiej strony Zocalo zorganizowano ogromne lodowisko, a chętni do jazdy na łyżwach czekali w długiej kolejce.
     Sama Katedra chroniona była przed tłumami turystów i handlarzy kordonem uzbrojonej policji. Oczywiście można było wejść do środka, gdzie (o dziwo!) nie słychać było harmidru pobliskiego placu. Katedrę zaczęto budować pięć wieków temu na grząskim gruncie i niestety teraz to się mści. Budynek przechyla się na różne strony i co raz trudniej o niego dbać. Niektóre rusztowania są w środku na stałe i tylko dzięki temu Katedra jeszcze stoi. Jej wnętrze jest ponure, mroczne, a jednocześnie kryjące mnóstwo piękna i bogactwa.



     W sąsiedztwie Katedry tak oto "wystrojona" pani rozlokowała się z pikietą przeciwko Kościołowi i Watykanowi. Trudno powiedzieć, czy to głupota, czy odwaga, aby stanąć w takim stroju w takim tłumie?


     Na drugiej ścianie Zocalo zlokalizowany jest rozległy Pałac Prezydencki, który można zwiedzać, jeśli nie ma w nim głowy państwa.


     Po gruntownej kontroli wchodzi się na potężny dziedziniec z fontanną. 


    Pałacowe ściany zdobią dookoła oryginalne murale Diego Rivery - bodajże najsławniejszego malarza meksykańskiego (nie zapominając oczywiście o jego żonie - Fridzie Kahlo).



     Przedstawiają one głównie historię Meksyku i kolorowe życie jego mieszkańców.



     W Pałacu znajdują się też bogate zbiory skarbca narodowego. Niestety te sale są pilnie strzeżone przez ochroniarzy i nie można w nich fotografować. Podobnie jak w pomieszczeniach, w których zazwyczaj urzęduje Prezydent. Ale jest co podziwiać!
      Nam podobały się też niewielkie, ale zadbane ogrody pałacowe z miejscową roślinnością.




     We wspomnianych ogrodach były dziesiątki wypasionych i rozleniwionych kotów, a pod krzakami porozstawiane miseczki z karmą i wodą dla pupili. Widocznie nie tylko polscy politycy gustują w kociakach ;-)



     Pomnik Rewolucji z mauzoleum bohaterów meksykańskich mieliśmy również nieopodal. Jest świeżo odnowiony, podobnie jak cały Plac Republiki z fontanną i ma stanowić kolejną wizytówkę miasta.



     Dwukrotnie odwiedziliśmy też Plac Garibaldiego, słynący z występów mariachi. Wspomniani panowie byli na miejscu, ale bez wyciągnięcia grubego portfela nawet nie pozwolili zrobić sobie zdjęcia, o muzykowaniu nie wspomnę. Chyba im legenda nieco zamieszała w głowach! A sam Plac - brudny, zaniedbany, z mnóstwem "ceratkowych restauracji" i pomnikami najsłynniejszych mariachi.



     Takie obrazki są tu na porządku dziennym, a pucybuta nie trzeba szukać - zawsze jest blisko.



     Po mieście można się przemieszczać na różne sposoby. My wybraliśmy własne nogi i metro, ale można też oryginalniej. Warto tylko zauważyć, że biało-zielone taksówki przeszły do historii i teraz wszystkie są bordowo-złote.




     Miasto Meksyk jest naprawdę ogromne i warto się też ruszyć poza Centro Historico. Powstają tu naprawdę nowoczesne dzielnice i nawet bałagan w nich panujący jest odrobinę mniejszy...



     Z jednej strony chciałoby się jeszcze pozwiedzać Ciudad de Mexico, z drugiej jednak - bardzo nas to miasto zmęczyło. Głośno, tłoczno, głośno, brudno, głośno, chaotycznie, głośno... Chociaż ciekawie było to wszystko zobaczyć, to wyjeżdżamy z niego z nieukrywaną ulgą...

1 komentarz: