sobota, 21 stycznia 2012

Magiczna Wieś

     Prawidłową odpowiedź na wczorajszy konkurs przysłała tylko jedna osoba. Reszta uczestników spudłowała. Zdjęcia z krokodylami były klasyfikowane jako poprawna odpowiedź, ale nikt się nie pokusił zaryzykować ;-) 
     Jestem na zdjęciu razem z Grzesiem - widać moje odbicie w jego okularach. Spostrzegawczość górą i kartkę z podróży wyślemy do Gosi W. z Bełchatowa. Gratulujemy!
     Wszystkim uczestnikom konkursu dziękujemy za wspólną zabawę. Bądźcie czujni - pewnie jeszcze wymyślimy jakieś konkursy ;-)


        
     Tymczasem nareszcie jakieś meksykańskie miasto, które podobało nam się w całości i nie było się do czego przyczepić. Przez wszystkich mocno zachwalane i polecane jako najładniejsze miasto w tym państwie. Po wcześniejszych doświadczeniach podeszliśmy do tych zapewnień z pewnym niedowierzaniem. Pewnie znowu centrum będzie ładnie odnowione "pod turystów", a cała reszta zapomniana. Ale nie! Spotkało nas tu bardzo miłe zaskoczenie. Tak lubimy ;-)
     San Cristobal de Las Casas leży w wysokich górach, na wysokości 2100 m n.p.m. Stąd dosyć niskie temperatury i mimo słonecznej pogody trzeba mieć pod ręką coś cieplejszego. Miasto liczy sobie prawie 500 lat i zabytków jest tu co nie miara. Najwięcej zaś sakralnych i z nimi związanych.
     Katedry przy Plaza del Marzo nie można przegapić. Jest sztandarową wizytówką miasta i łatwo ją znaleźć. Pomalowana na żółto-pomarańczowo sama wpada w oko.



     Wnętrze katedry jest bardzo skromne i stonowane. Nie rozprasza bogactwem i zdobieniami, ale sprzyja skupieniu i modlitwie.



     Najbardziej misternie zdobiona jest fasada Iglesia Santo Domingo. Naprawdę koronkowa robota. Wykonali to zapewne niespotykanie cierpliwi ludzie. Kościół stoi przy największym placu targowym w mieście, więc kramiki skutecznie utrudniają ciekawe sfotografowanie budowli.




     Na bazarku dominują wyroby tutejszych rzemieślników i zamieszkujących okolice Indian. Znowu jest kolorowo, gwarnie i meksykańsko.




     Korale z wszelkiego rodzaju barwionych pestek i ziarenek można tu kupować kilogramami, bo wybrać jedne jest naprawdę trudno.


    Ręcznie robione filcowe lub drewniane zabawki są śliczne i chyba bardziej przyjazne dla dzieciaków niż plastikowa masówka. Każda maskotka jest jedyna i niepowtarzalna. 


     Część tych rzeczy wykonywana jest na miejscu. Indianki nie tracą czasu i w oczekiwaniu na klientów wykonują kolejne egzemplarze swoich pamiątkowych propozycji.


     Aż żal ściska, że nie możemy nic kupić... No bo kto to będzie dźwigał? Fotki muszą nam wystarczyć. Ale taki kolorowy hamaczek miło by było rozwiesić po powrocie i powspominać w nim atmosferę Meksyku... Oj się rozmarzyłam! Chyba byśmy go na balkonie rozwiesili ;-)


     Spacerując po San Cristobal zapuszczaliśmy się w boczne uliczki i ani razu nie natrafiliśmy na jakąś bardzo zaniedbaną. W miarę możliwości i zasobności portfela wszędzie było ładnie zagospodarowane.



     Całe miasto czyste, kolorowe i ciche. Sprzedawcy wszystkiego nie wykrzykiwali na prawo i lewo swojej oferty, a jeśli podchodzili z towarami to reagowali na "Nie, dziękuję" i nie byli natrętni. Bardzo dużo Indianek sprzedawało swoje wyroby prosto z ręki. Rozbieżność wiekowa sprzedających ogromna. Najmniejsze dzieci na plecach mamy zawinięte w chustę, najstarsze Indianki - jak przeniesione z przeszłości.



      Obrazki codziennego życia mieszkańców na długo pozostają w pamięci, a my bardzo lubimy utrwalać takie scenki "z życia wzięte".




     Nie policzyliśmy wszystkich kościołów w mieście, ale postanowiliśmy podejść jeszcze do jednego. Znajduje się na wzniesieniu i liczyliśmy na ładną panoramę miasta z tego miejsca. Iglesia de Guadalupe sam w sobie jest mało atrakcyjny, ale widokiem na miasto się nie zawiedliśmy. Ceramiczne dachówki na małych, kolorowych domkach wyglądają uroczo.




     Najbardziej urzekł nas chyba jednak niepozorny Iglesia de Santa Lucia, udekorowany dookoła biało-różowymi wycinankami ceratkowymi.


     San Cristobal wygląda bardzo atrakcyjnie również w nocy. Budynki i uliczki są bardzo efektownie pooświetlane.




     Mnóstwo stolików przed klimatycznymi knajpkami, kafejkami i restauracjami. Sklepiki i galerie oferują ciekawy asortyment i można tu kupić rzeczy, jakich jeszcze w Meksyku nie widzieliśmy. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.



     Tak! To miasto nie może się nie podobać i na pewno nie jest przereklamowane. Do tego odbywa się tu corocznie sporo imprez kulturalnych i na nudę narzekać nie wypada. Jest to też świetna baza wypadowa do Kanionu Sumidero i miasteczka Chiapa de Corzo. Niesamowita ilość noclegowni pozwala znaleźć "łóżko" w każdej cenie i jakości.
     San Cristobal de Las Casas nazywane jest przez meksykańskie Ministerstwo Turystyki "Magiczna Wieś". Według nas - określenie w pełni uzasadnione i zasłużone. Że jest tu magicznie próbowaliśmy pokazać Wam powyżej, a że dzieją się tu cuda, zobaczcie na ostatnim zdjęciu ;-)


1 komentarz:

  1. Fakt. Bardzo kolorowo! I te wspaniałe twarze!!!
    Pozdrowienia.
    Michał Wroński

    OdpowiedzUsuń