piątek, 6 stycznia 2012

Pływające ogrody Xochimilco

     Xochimilco to dzielnica stolicy Meksyku leżąca na południowych krańcach miasta. Jej nazwa tłumaczona jest jako "miasto kwiatów". 
     Kiedy pięć wieków temu było tu jeszcze jezioro, ludzie musieli zmierzyć się z problemem pozyskiwania jedzenia. Dookoła góry, brak miejsca na pola uprawne. Wymyślili więc tratwy ze splecionych trzcin, przycumowane na jeziorze, na których uprawiali kwiaty i warzywa. Z czasem rośliny zaczęły przebijać korzeniami tratwy i kotwiczyć się na dnie jeziora. 
     Obecnie jest to sieć kanałów nazywana "pływającymi ogrodami", które można zwiedzać na kolorowych łodziach. Atrakcja bardzo polecana i nie wyczytaliśmy na jej temat złego słowa, do tego wpisana na listę UNESCO, więc chętnie zobaczymy to na żywo.
     Zebraliśmy się zaraz po śniadaniu. Metro, kolejka miejska i jesteśmy w Xochimilco. Tuż po wyjściu z dworca zaopiekował się nami pan naganiacz, wskazujący w którą stronę do przystani kolorowych łodzi. Nawet ruch na drodze zatrzymywał, żebyśmy tylko szybko i bezpiecznie dotarli na miejsce. Całą drogę jechał za nami rowerem, aby nas naprowadzić na dobrą drogę, gdybyśmy przypadkiem zbłądzili. W przystani przekazał nas zmiennikowi, który łamanym angielskim objaśnił nam trasy wycieczek po kanałach i ceny. No tania impreza to to nie będzie, pomyśleliśmy, ale skoro wszyscy tak zachwalają, to może nie ma co skąpić. Tak czy inaczej - najpierw musimy napić się kawy. 
     Spytaliśmy pana grzecznie o jakiś automat do kawy, napijemy się i wrócimy. Ale tu się turystów z rąk nie wypuszcza. Pan zaprowadził nas do sklepu z automatem kawowym, ale ten był zepsuty. Ochoczo więc poszedł z nami dalej (w sumie może z 700-800 metrów) do zacisznej kawiarenki i odszedł. Kawiarenka bardzo miła, kawa tańsza niż z automatu. W dodatku do zawieszonego poidełka przylatywały kolibry, więc obserwowaliśmy je sobie i gawędziliśmy na przebudzenie. Wstałam na chwilę od stolika zerknąć dokąd odlatują kolibry, a tam na ulicy pod słupem siedzi nasz kawowy dobroczyńca i niecierpliwie zerka na zegarek. Oj, pomyśleliśmy! Łatwo nie będzie, ale skoro panu tak na nas zależy, to znaczy, że nie ma wielu chętnych i będzie się można targować. Niespiesznie dopiliśmy drugą kawę i poszliśmy na przystań asekurowani przez naszego znajomego.
     Jeszcze raz dopytaliśmy o ceny. Tym razem były już nieco niższe. Ponarzekaliśmy, potargowaliśmy i dostaliśmy najdłuższą wycieczkę w cenie najkrótszej. Dobra nasza, wsiadamy na łódkę.


     Pan wsadził nas do łódki, skasował i poszedł. Za chwilę przyszedł ichniejszy flisak z kijem do odpychania łodzi. Poprosiłam jeszcze o inna łódkę, bo ta nie miała kolorowego daszka, a przecież miał być. Bezproblemowo się przesiedliśmy, tylko daszek tymczasem złożony bo trzeba przepłynąć pod niskimi mostkami. Stolik, krzesełka - pływająca imprezownia. Szkoda, że nie zabraliśmy tequili...
     Wszystkich łódek jest w Xochimilco podobno ok. 2 tysięcy, a kanały ciągną się przez 160 km. My przepłyniemy tylko fragmencik.




     Mieszkańcy wodnej dzielnicy mają oczywiście swoje łódeczki na własny użytek. Gdyby im się chciało np. popłynąć do sąsiada na kawę...


     Po przepłynięciu pod dwoma mostkami spotykamy pierwsze boczne kanały.



     Płynąc baaardzo leniwym tempem spotykamy inne, równie wolno płynące łódki.




     Za chwilę robi się zagęszczenie. Do kolejnych łódek podpływają wodni sprzedawcy wszystkiego. Kwiatki dla seniority...



     ... gorąca kukurydza ...



     ... coś na słodko a może jakąś pamiątkę?


     Mariachi na lądzie i na wodzie, ale grają i śpiewają tylko za słoną zapłatą.



     Na niektórych drzewach wzdłuż kanałów zawieszone były szkaradne lalki lub ich części. Podobno mają odstraszać złe duchy...


     Przepłynęliśmy przez kolejną przystań, na której zacumowane były kolejne setki łódek.


      Na odchodne jeszcze pamiątkowe zdjęcie i koniec pływającej wycieczki.


     Gdybyśmy na tym zakończyli relację, zapewne byście nam mocno zazdrościli. Podobnie wyglądały opowieści czytane przez nas przed odwiedzeniem Xochomilco. Ale chociaż staramy się patrzeć na niektóre rzeczy przez palce i pamiętać, że jesteśmy w Meksyku, to tutaj było spore przegięcie. Powyższe zdjęcia pokazują to miejsce jakieś 476 tysięcy razy lepiej, niż wygląda w rzeczywitości!!! Nie zamierzamy bezkrytycznie polecać miejsca, które warte polecenia NIE JEST. A dlaczego?
1. Kilkanaście łódek było ładnie odszykowanych i przyciągało wzrok. Jednak stały one w portach jako haczyk na potencjalnych klientów. Na wodzie widzieliśmy tylko obłażące z farby wraki z zardzewiałymi i powykrzywianymi dachami. Nasz "kolorowy" daszek po postawieniu okazał się tak wyblakły, że lepiej było go złożyć z powrotem.
2. Ceny wszelkich podpływających atrakcji były tak kosmiczne, że nie mam pojęcia, kto to kupuje. Raczej nikt na trzeźwo. Poza tym czystość odzieży "państwa sprzedających" nie zachęcała do zakupów.
3. Legendarni mariachi grali tak marnie, jak najgorsze kapele na polskich weselach. O cenniku za trzy piosenki nie wspomnimy, bo to po prostu masakra...
4. Bukieciki kwiatów były stare i zwiędnięte, w dodatku się rozsypywały. Pan na prędce znalazł jakiś sznurek i dowiązał odlatujące elementy...
5. Woda w kanałach była tak brudna, że aż gęsta. Ilość wszelkiego rodzaju śmieci przekraczała wszystkie wyobrażenia o brudzie w tym kraju. Plastikowe butelki, naczynia, torebki foliowe, odpadki kuchenne, ciuchy... skończywszy na monitorze komputerowym. Taki oto śmietnik ciągnął się przez całą trasę i końca nie było widać. A że to wszystko razem wzięte okrutnie śmierdziało, chyba nie musimy dodawać. Być może niektóre przykanałowe domostwa traktują kanały jak szambo? Nie wykluczamy.
6. "Ogrody" kojarzą się chyba wszystkim z kwiatami. "Pływające ogrody" posiadają kwiaty tylko w domyśle. Brzegi powinny tu ociekać kwitnącymi pnączami, a to co zobaczyliśmy dalekie było nawet od niezadbanej rabatki. Nasze przydrożne rowy są bardziej kolorowe.
7. Po tym co zobaczyliśmy, mamy nieodparte wrażenie, że mimo dużego stargowania ceny i tak przepłaciliśmy. Na pewno przepłaciliśmy!
8. Dwa ostrzeżenia od UNESCO o usunięciu z listy dziedzictwa najwidoczniej nie poskutkowały. A usunięcie z tej ekskluzywnej listy należy się od zaraz!

     Jeżeli nie zniechęciliśmy nikogo do odwiedzenia "Pływających smrodów Xochomilco" i bardzo będzie chciał to sprawdzić na własnej skórze, to mamy małą radę. Jedźcie tam w pełni sezonu, kiedy wszystkie dwa tysiące łódek wypłynie na kanały i zasłoni całe otaczające je śmietnisko. Aha! Duuuża butelka tequili będzie niezbędna do polepszenia jakości wrażeń w tym miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz