wtorek, 18 października 2011

Wawa

     Wawa nie jest dużym miastem i pewnie dlatego nas urzekła. Żyje tutaj ok. 3 tys. mieszkańców i jak zapewniał nas wczoraj pan doktor, na pewno każdy z nich widział niedźwiedzia na żywo. Do najbliższego miasta jest stąd ok. 90 km przez dzikie lasy. 
     Chociaż mieszkają tu też podobno Polacy, to nazwa miejscowości nie pochodzi od skrótu nazwy naszej rodzimej stolicy (Wa-wa). W języku rdzennych mieszkańców tych rejonów wewe oznacza dziką gęś, a tych jest tutaj sporo i są symbolem miasteczka - stąd nazwa. Dzikie gęsi witają nas już przy wjeździe.



     Jest tuż spory sklepik z pamiątkami dla turystów. O dziwo jeszcze czynny, bo nawet Centrum Informacji Turystycznej już zamknięte po sezonie i otworzy swoje drzwi ponownie dopiero w maju przyszłego roku. Sklepik nawet klimatyczny... 


     ... i ma dookoła sporą kolekcję zabytkowych urządzeń i przydasi wszelkiego rodzaju.



     No i kolejny łoś - tym razem wypchany, ale równie potężny. A właściwie, to dwa łosie ;-)


     Ponieważ łoś nie był zbyt towarzyski, Grześ znalazł sobie w okolicy zamkniętego Centrum Informacji Turystycznej nowego kumpla. Ten rozmowny też nie był, ale przynajmniej się chłopaki pouśmiechali.


    W pobliżu są zainstalowane tzw. "Drzwi Dziedzictwa". Są na nich namalowane postacie ważne dla historii miasteczka, których wypisane tu życiorysy poświadczają wszelkie zasługi.


     Wybraliśmy się też na spacer przez dzikie lasy, aby zobaczyć jeden z dwóch okolicznych wodospadów. Ma ok. 25m wysokości i ok. 40m szerokości. Zapowiadało się więc widowiskowo. O ile rozmiary pewnie się zgadzają, to ilość wody spływająca w dniu dzisiejszym nieco nas rozczarowała. Otoczenie wodospadu naprawdę śliczne i przy pełnej sile i ilości wody naprawdę musi robić wrażenie. Dzisiaj płynęła tylko cienka strużka...


     Na szczęście do Wawa podwieźli nas bardzo mili państwo, równie rozczarowani małą ilością wody.
W miasteczku poszliśmy jeszcze na spacer wzdłuż jeziora Wawa - dosyć dużego i bardzo czystego. No i tutaj spotkała nas niespodziewana atrakcja  - przy jednym z domków pływał zaparkowany przy pomoście hydroplan. W wersji Renaty - samolot jeziorowy ;-)


     Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dzisiaj łosia przechadzającego się główną ulicą Wawa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz