poniedziałek, 17 października 2011

W drodze do Wawy

     Ostatnie dni w deszczowym i wietrznym Sault Ste. Marie zmęczyły nas trochę "nicnierobieniem". Pogoda była naprawdę paskudna - cały czas lał deszcz i wiał silny wiatr, dochodzący do 100km/h. Połamało nawet jakieś słupy. W sobotnie popołudnie przestało na chwilę padać i zaryzykowaliśmy spacer do centrum i na nadbrzeże graniczącej z USA rzeki St. Marys. Niestety oprócz przyrzecznego tworu z resztek statku...


     ... oraz wątpliwej urody niedźwiedzi ...


... nie znaleźliśmy tu nic ciekawego. Spora część domów i lokali sklepowych wyglądała na opuszczone, a przynajmniej zamknięte po sezonie. Jeśli są tu jakieś atrakcje, to na pewno brakuje ich oznaczenia i ułatwienia turystom ich odnalezienia. Wietrznie, mokro, pusto ... nie polecamy ;-(

     Niedziela powitała nas słoneczną, ale nadal mocno wietrzną pogodą. Trudno... Nie zostaniemy tu ani dnia dłużej. Pakowanie, kawa i na stopa. Zabrał nas starszy, nieco dziwaczny pan. Jechał dalej, ale wysadził nas w okolicy Pancake Bay. Tu była ostatnia cywilizacja przed długim odcinkiem "niczego" oprócz lasów - dla nas więc bezpieczniej, zwłaszcza że pogoda w kratkę. Bardzo ładnie zagospodarowane "centrum pamiątkowe" z wyrobami ręcznej roboty i nie tylko.


     Do tego bardzo miła obsługa. Ledwo wysiedliśmy z samochodu a już zaproszono nas na darmową kawę i ogrzanie się przy piecyku. Upewnili się też, czy mamy płaszcze przeciwdeszczowe, pokrowce na plecaki i tabliczkę z wypisanym kierunkiem do złapania kolejnego stopa. Bo jeśli nam czegoś brakuje, to chętnie zorganizują. Po zapewnieniu, że jesteśmy dobrze przygotowani, mogliśmy nacieszyć oczy tutejszymi wyrobami i zrobić zdjęcie przy drewnianej, naturalnej wielkości rzeźbie łosia. Potężne zwierzę i tutaj często spotykane.


     Pogoda nie ułatwiała nam dzisiaj podróżowania i trochę nas przewiało. Na pocieszenie jednak zatrzymał się bardzo miły pan jadący bezpośrednio do Wawa - czyli naszego miasteczka docelowego w dniu dzisiejszym.Widoki cudne, bo i trochę górek się pojawiło. Ostatnie deszcze i wiatry pozbawiły drzewa większości kolorowych liści, ale co nie co jeszcze zostało. Po lewej stronie ciągnęło się ogromne jezioro Superior (Górne), a po prawej non-stop lasy. 


     Nasz towarzysz podróży (lekarz rodzinny) okazał się naprawdę przesympatyczny. Sam zaproponował, że pokaże nam cudne miejsca przy samym jeziorze. Jak powiedział, tak zrobił... 



     Jezioro Superior jest przeogromne i czuliśmy się bardziej jak na plaży nad morzem. Zwłaszcza, że wiatr tworzył potężne fale, które z hukiem rozbijały się o przybrzeżne skałki.


     Wielkie dzięki dla pana lekarza za poświęcony czas i nadłożenie drogi, abyśmy mogli to zobaczyć. Jesteśmy w Wawa, następne 220 km dalej w naszej podróży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz