poniedziałek, 10 września 2012

"Seksowna" Pattaya

     Minął już ponad miesiąc od wysłania kartek z konkursu o Leninie i mamy informacje, że do tej pory nie dotarły one do zwycięzców. Uznajemy więc, że zaginęły gdzieś w wietnamskiej czasoprzestrzeni i czujemy się zobowiązani do wysłania "drugiej tury". Mamy nadzieję, że tym razem nie znikną w czeluści skrzynki pocztowej na zawsze ;-) Z góry dziękujemy za cierpliwość.

     W Kambodży czuliśmy się wyjątkowo dobrze i chętnie byśmy tu jeszcze chwilę posiedzieli. Niestety dni uciekają zbyt szybko ;-( 
     Będąc pierwszy raz w Tajlandii mieliśmy tylko dwa tygodnie czasu - na tyle dostaje się na pieszym przejściu lądowym bezpłatną wizę turystyczną. Pomyśleliśmy wtedy, że być może uda nam się zrobić kółeczko po Azji Południowo-Wschodniej i jeśli się sprężymy, to ponownie wjedziemy jeszcze na kilka dni do Tajlandii. Tak też zrobiliśmy. Na przejściu granicznym bezproblemowo dostaliśmy pieczątki na dwa tygodnie pobytu w tym kraju. Przemknęliśmy przez Bangkok (który zostawiamy na sam koniec) i pojechaliśmy nad Zatokę Tajlandzką. Wybór padł na bodaj najbardziej znany kurort tej części Azji - Pattaya.
     Już dawno tak długo nie szukaliśmy noclegu. Chyba ze dwie godziny łaziliśmy od drzwi do drzwi i pytaliśmy o pokój ... Po pierwsze ceny niezbyt niskie, po drugie - większość tych miejsc to po prostu (krótko mówiąc) burdele. Generalnie to ostatnie aż tak bardzo nam nie przeszkadzało, bo mieszkaliśmy już w podobnych okolicznościach choćby w Singapurze, ale jakość tutejszych pokoików była żałosna. Na pewno nie za proponowane pieniądze! Brudne nory, dookoła bary, dyskoteki i inne, głośne przez całą noc atrakcje. W końcu jednak resztkami sił udało nam się znaleźć naprawdę klimatyczny, czysty i cichy hotel za uczciwą kwotę. Odetchnęliśmy z ulgą, doprowadziliśmy się do porządku po podróży i wyszliśmy zobaczyć, dokąd tym razem nas przywiało?
     Już w trakcie szukania noclegu stwierdziliśmy, że Pattaya jest miastem neonów. W każdej uliczce jest ich co najmniej kilkanaście i to licząc tylko te większe.


     W takim gąszczu reklam trudno coś znaleźć i właściciele lokali prześcigają się w wymyślaniu oryginalnych sposobów na zaistnienie miejsca. Nam spodobało się poniższe wejście do jednego z klubów.


     Plaża jest tu niezbyt atrakcyjna, a po zmroku biegają po niej całe stada szczurów. Raczej więc średnia przyjemność wylegiwać się w takim miejscu za dnia. Można tu uprawiać wszelkie sporty wodne, ale ceny przyprawiają o zawrót głowy. Grześ miał chrapkę na nurkowanie, ale za te pieniądze w Belize czy Malezji można się cieszyć podwodnym światem co najmniej trzy razy dłużej. Odpuściliśmy ...
     No i nie ma co ukrywać, jaki jest główny cel przyjazdu turystów do Pattaya - seksturystyka to podstawowy magnes przyciągający tu gości z całego świata. Nie mamy zamiaru oceniać tego, co się tutaj dzieje. Ale dzieje się sporo. Przedsmak mieliśmy już podczas szukania noclegu ... Panie są czasami naprawdę bardzo atrakcyjne, czasami wręcz przeciwnie ... Czasami prężą się na wszystkie strony, czasami znudzone stoją na deptaku przy plaży ... Niektóre z nich wyglądają na bardzo nieletnie i śmiem twierdzić, że nie tylko wyglądają ;-( Po zmroku właściwie co kilka metrów panie czekają na klientów, których średnia wieku (przynajmniej z naszych obserwacji) przekracza tu pięćdziesiątkę ... 
     Na słynnej Walking Street neony oślepiają swym blaskiem, a panie w skąpych strojach zachęcają do "skorzystania z usług ich klubu".




     Jeżeli ktoś wysadziłby was w środku nocy na plaży w Pattaya, w życiu nie pomyślelibyście, że tuż za szpalerem palm tętni nocne życie miasta. Słychać tu szum fal, łódki czekają na wypłynięcie w morze, tylko w dali widać światła hoteli.


     Wystarczy jednak wrócić kilkadziesiąt metrów na Walking Street (i nie tylko), aby znowu jednoznaczne neony rozświetliły ciemność nocy.



     Miasto zawdzięcza swe niechlubne początki czasom wojny wietnamskiej, kiedy to amerykańscy żołnierze przybywali tu na krótkie przepustki w poszukiwaniu "bratniej duszy". Obecnie widać i słychać tu panów wszelkich narodowości, ale sądząc po ilości reklam "pisanych" cyrylicą przeważają przybysze z Rosji. Nas zresztą też zaczepiano w języku rosyjskim, którym tutaj włada się lepiej niż angielskim.


     I tak właśnie toczy się biznes (seks)turystyczny w wielu miastach Azji. Najstarszy zawód świata przetrwa zapewne na zawsze i nie ma o czym dyskutować. Był, jest i będzie, a jego "etyka" zawsze będzie budziła skrajne emocje ... Tak samo klienci - byli, są i będą, a ich postępowanie nie zawsze spotka się ze zrozumieniem ... Jeśli, drogi czytelniku, masz zamiar skorzystać z azjatyckich (i nie tylko) uciech, to pamiętaj o dwóch sprawach. Po pierwsze - znaczny procent "usługodawczyń" choruje już na AIDS lub jest nosicielem wirusa HIV (o innych chorobach nie wspomnę). Po drugie - (zwłaszcza w Tajlandii) mnóstwo tu panów zamienionych w panie, co po kilku piwach łatwo może się skończyć niespodzianką ;-)
     Czy aby na pewno warto???

1 komentarz:

  1. Dobra, dobra. Nie warto. Ale i tak poprzyjeżdżają! Twój apel, Renatko, nie poskutkuje.
    Ja - 1000 % nie przyjadę. Zresztą za daleko...
    Pozdrawiam.
    Michał

    OdpowiedzUsuń