czwartek, 23 lutego 2012

Salvador (ale nie Dali)

     INFO - Od jakiegoś czasu na blogu nie wyświetlają się wszyscy "Obserwatorzy", którzy przystąpili do naszego bloga. Dzieje się tak również na innych blogach, więc prawdopodobnie zawinił serwis "Bloggera". My nie usunęliśmy nikogo na czarną listę ;-) Mamy nadzieję, że problem zostanie rozwiązany i wszystko wróci do normy. Pozdrawiamy wszystkich Obserwatorów ;-)

     Gwatemala podoba nam się bardzo. Kolorowe stroje Indianek, pyszna kuchnia, stosunkowo czysto i bardzo cicho, jak na warunki Ameryki Centralnej oczywiście. Spokojne i pozytywne nastawienie do życia, chociaż w garnku czasem tylko echo. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jeżeli dłużej zostaniemy w Gwatemali, to nasza podróż zakończy się na tym państwie. Nie chcąc więc ryzykować utraty dalszej części podróży zwinęliśmy manatki i z San Pedro przejechaliśmy bezpośrednio do San Salvador.
     Granica Gwatemala - Salwador jest wymarzonym miejscem dla turystów. Szybko, miło, bez ceregieli i zbędnej biurokracji. Oczywiście pomijamy oblepiających nas cinkciarzy, którzy nie potrafią zrozumieć, że turysta wie, że waluta się zmienia, ale nie chce jej kupować u nich. Cóż zrobić?... Pan celnik stwierdził, że stempelek nie jest nam potrzebny w paszportach. Na naszą prośbę - że niby na pamiątkę - chętnie poszedł jednak do biura, wstemplował pieczątki z adnotacją "na życzenie" i z uśmiechem przyniósł nam paszporty do autobusu. 
     Po dwóch godzinach jazdy od granicy dojechaliśmy do San Salvadoru, który jest stolicą tego najmniejszego państwa w Ameryce Środkowej. Najmniejszego, ale za to gęsto zaludnionego - na 1 km2 przypada tu 300 mieszkańców. Stolica ma bardzo wysoki współczynnik przestępczości (głównie morderstw). Dotarliśmy tam po zmroku, ale szczęśliwie szybko znaleźliśmy przyzwoity hotel i nie musieliśmy się niepotrzebnie tułać. Spotkani ludzie okazali się bardzo przyjaźni i pomocni we wskazaniu noclegu.
      Cały dzień na zwiedzanie San Salvadoru to dużo za dużo. 
     Po pierwsze - temperatura zrobiła się jakieś 10-12 stopni wyższa od temperatury w górskim San Pedro. Taki przeskok z dnia na dzień mocno się odczuwa. Wiem, wiem - macie śnieg albo zimową pluchę za oknem i mruczycie pod nosem, że narzekamy na ciepełko ;-) Nie narzekamy, tylko kiedy z zimnego robi się ciepło, to jest przyjemnie. Ale kiedy z gorącego robi się baaardzo gorąco, to może to być lekki nadmiar szczęścia. Potrzebujemy chwilę na aklimatyzację...
     Po drugie - niewiele tu można zobaczyć. To znaczy - jest trochę historycznych budynków, bo i miasto kilka wieków sobie liczy ...




     ... ale jakoś nie znaleźliśmy czytelnej informacji - co jest czym. Poza tym większość ciekawych miejsc jest odcięta od świata kramami, straganami, obwoźnymi i obnośnymi handlarzami. Najbardziej mobilnym straganem jest taczka, z której można sprzedawać wszystko.



      Chociaż przyzwyczailiśmy się już nieco do tutejszych standardów "czystości", to w tym mieście śmierdziało wyjątkowo mocno. Rynsztokami płynęło dosłownie wszystko i nietrudno było też w coś wdepnąć. Towar handlowy wszelkiej maści w ilości rzucającej na kolana. Na stoiskach ze specyfikami medycyny nowoczesnej na równych prawach znajdowały się wszelkiego rodzaju zioła oraz produkty "pochodzenia zwierzęcego", z suszonymi wężami w tle.




     No i tak oto chodząc pomiędzy setkami stoisk nie znaleźliśmy prawie nic historycznego. Wszystko gubiło się za szczelnie porozstawianymi budkami. Dopiero po wejściu na schody okazało się, że ponad targowiskiem widać kopuły i zarysy starych budowli. Dotarcie do nich z poziomu chodnika okazało się praktycznie niemożliwe - tylko budki, budki i budki handlowe. A jeżeli już się udało, to o zrobieniu fotki nie było mowy.




     Praktycznie wszystkie uliczki w Centro Historico to jedno wielkie targowisko i plątanina kabli elektrycznych na słupach.




     Oczywiście uliczki tematyczne są i w San Salvador. Trafiliśmy przypadkiem na zakątek fryzjerów i sklepów z artykułami fryzjerskimi. Dziesiątki "salonów" fryzjerskich tuż obok siebie. Kiedy Grześ zobaczył, że strzyżenie damskie kosztuje tu grosze, to stwierdził, że nie będzie się męczył znowu z postrzyżynami mojego siana. Posadził mnie na fotelu i kazał pani ciąć. Zanim mi włosy nie odrosną będzie mnie musiał oglądać w wersji bardzo krótkiej fryzury, no ale sam chciał ;-) A mnie przynajmniej jest chłodniej ;-)


     Efekt końcowy tej wizyty w kolejnych postach ;-)
     W drodze powrotnej do hotelu napatoczyliśmy się na niezastawiony niczym kościół. Prezentował się naprawdę okazale i ciekawie. Szkoda, że reszty nie da się w ten sposób zobaczyć.


     Naszą uwagę przykuł również staruszek odpoczywający na murku przed dalszą drogą ...


     Jeśli ktoś nie lubi targowisk, to nie polecamy mu wizyty w tym mieście. Można je potraktować czysto tranzytowo i bez żalu przejechać przez nie czym prędzej. Największą ciekawostką były tu dla nas monety, które można spotkać w USA, ale podobno bardzo rzadko. Salwador nie posiada własnej jednostki monetarnej - jakiś czas temu przyjął do powszechnego obiegu dolary amerykańskie. No i właśnie moneta jednodolarowa była dla nas zaskoczeniem, kiedy pani wydała nam resztę za owoce.

1 komentarz:

  1. Cześć! Staruszek BOSKI... A Tobie, Renatko, w krótkich włosach bardzo dobrze. Pozdrawiam!
    MW

    OdpowiedzUsuń