wtorek, 7 lutego 2012

Flores

     Do Flores trafiliśmy (jak chyba większość turystów odwiedzających Tikal i okolice) skuszeni tutejszą bazą noclegową. Najstarsza część miasta znajduje się na uroczej wysepce na jeziorze Peten Itza. To tu znajduje się centrum hotelowe miasta - kilkadziesiąt hoteli do wyboru dla mniej i bardziej wybrednych turystów. Jakość i ceny bardzo różne, każdy znajdzie coś dla siebie. Do wysepki wjeżdża się sztuczną groblą szerokości jezdni i wąskiego chodnika dla pieszych. Widok z grobli na wyspę już zachęca do pozostania na niej.


     Nad wyspą góruje malowniczy, biały kościół Esquipulas, który stoi przy centralnym placu miasta.

     
     Na przeciwnej ścianie placu stoją budki z miejscowym, pysznym jedzeniem. Przetestowaliśmy w nich wszystko i wszystko było wyśmienite!
     W czasach prekolumbijskich Flores było głównym miastem Majów z grupy Itza. Jednocześnie było ostatnią ostoją tej cywilizacji, podbitą przez Hiszpanów dopiero w 1697 roku. Obecnie jest bazą wypadową do okolicznych ruin oraz miejscem odpoczynku dla strudzonych archeologów. Niska zabudowa, kolorowe ściany domków, brukowane uliczki, bary, restauracje, kafejki, jezioro i cisza. To wszystko sprzyja chwili relaksu.




     Jest tu też mnóstwo sklepików z pamiątkami oraz agencji turystycznych, w których można wykupić w całkiem rozsądnych cenach wycieczki do okolicznych atrakcji.
     Chociaż do centrum miasta na lądzie nie jest daleko, to mało kto przemieszcza się tutaj piechotą. Wszyscy jeżdżą przeróżnymi skuterkami i motorkami. Cała rodzinka na jednym egzemplarzu to bardzo częsty widok. 


     Ponadto funkcjonują tu trójkołowe, tanie, czerwone taksówki, których jest tu niezliczenie dużo. Śmigają w tę i z powrotem zapakowane czasem do granic możliwości.



     Jeśli ktoś chce się przedostać z wyspy na drugą stronę jeziora, to ma do dyspozycji wodny transport w postaci kolorowych łódek z daszkami.


     Całą wyspę można obejść w 15 minut i to tempem spacerowym. Schodziliśmy ją więc wzdłuż i wszerz niejednokrotnie i bardzo nam się te spacery podobały. Wieczorami upatrzyliśmy sobie miejsce, gdzie miejscowe gospodynie sprzedają jedzenie i wypieki domowej roboty. Pyszne te ciasta, a i kawałki słuszne ;-) Jedząc słodkości podziwialiśmy zachód słońca nad jeziorem.




     Właściwie miało nas tutaj już dzisiaj nie być. Wymeldowaliśmy się z hotelu i pojechaliśmy mini taksówką na dworzec autobusowy, aby udać się w dalszą podróż. Niestety zamieszanie jakie wokół nas zrobiono i niechęć dogadania się ze strony obsługi dworca oraz cała masa sprzecznych informacji co do godzin odjazdu autobusów i cen biletów tak nas tam zniesmaczyła i wku...iła, że wróciliśmy na wyspę. Znaleźliśmy jeszcze tańszy nocleg niż poprzednio i udaliśmy się do agencji turystycznej pośredniczącej w sprzedaży biletów. Jak już mamy zapłacić więcej niż tubylcy, to przynajmniej pojedziemy w komfortowych warunkach, a nie z kurami za plecami. A szkoda, bo w sumie bardzo lubimy to podróżowanie z lokalesami. No ale nic na siłę...
     Na pocieszenie kupiliśmy sobie po kolejnym kawałku domowego ciasta i humory znacznie nam się poprawiły. Mamy nadzieję, że rano nie będzie już niespodzianek z transportem...

2 komentarze:

  1. Co tam kłopoty na dworcu!... Ale jakie zachodu Słońca. Zazdroszczę! Chociaż to samo Słońce mam za moim ukochanym oknem!
    Trzymajcie i się, no i nie dajcie!
    MW

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda tylko, że to samo Słońce daje u Ciebie tyle samo na minusie, co u nas na plusie, co? ;-) Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń