poniedziałek, 7 maja 2012

Zwrot w lewo

     Na brak miejsca nie można tu narzekać. Bezkresne przestrzenie i widoki po horyzont powalają nas od kilku dni. Krowy są jednak innego zdania. Zamiast przemierzać kilometry pastwisk wybrały się na wycieczkę po "ludzkiej" drodze.


     No i doczekaliśmy się lekkiej krzywizny na naszej trasie ...


     ... chociaż za chwilę wszystko wróciło do normy.


     Kopce termitów występują tu chyba w milionach sztuk. Na jednym z odcinków było kilka naprawdę dużych okazów. Miały na pewno powyżej dwóch metrów wysokości. W obawie przed jadowitymi wężami i innym paskudztwem nie łazimy tu po chaszczach i musicie nam uwierzyć na słowo, jeśli chodzi o rozmiary termitier.


     W wielu miejscach można tu zobaczyć stare maszyny rolnicze. Często są to jeszcze egzemplarze napędzane parą. Teraz służą na przykład jako ozdoba stacji benzynowej.



     A koralowo-szare papużki przyglądają się, co ciekawego dzieje się na parkingu.


     Na tych bezkresnych pustkowiach spotkaliśmy kilku samotnych rowerzystów. To trzeba mieć fantazję na taką podróż!!! Ten pan na oko był między piątym a szóstym dziesięcioleciem swojego życia, choć jego prędkość wskazywała na dużo mniej lat w dowodzie. Gratulujemy pomysłu i odwagi!


     W końcu udało nam się skręcić mocno w lewo. Teraz kierujemy się na południe tego pięknego kraju.


     Po kolejnych kilkuset kilometrach pojawiła się pierwsza większa atrakcja. Devils Marbles nazywają się w języku Aborygenów Karlu Karlu. Są to ogromne, granitowe twory, które w znakomitej większości mają kształt kul.



     Czasami poukładały się jak zaprojektowane pomniki ...



     ... a niektóre pękły pod wpływem zmieniających się warunków atmosferycznych.


     Jest ich tu mnóstwo i troszkę przypomniały nam perłogłazy z okolic nowozelandzkiego Dunedin. Jedne i drugie z czasem przemienią się jednak w ziarenka piasku ... Choć tymczasem rzeczywiście tutaj wygląda to, jakby diabeł grał sobie w kulki ;-)


     Księżyc świeci tu tak mocno, że spokojnie można w nocy chodzić bez latarki.


     Po drodze przecieliśmy zwrotnik Koziorożca, co w sumie też nie często się zdarza ;-)


     Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od niego dojechaliśmy do ...


     Alice Springs jest nieformalną stolicą centralnej Australii. No i rzeczywiście jak na tutejsze warunki to gigant. W końcu też znaleźliśmy internet i zasięg w telefonach ;-)


    Nieopodal (czyli w zasięgu kilkuset kilometrów) jest mnóstwo interesujących miejsc wartych odwiedzenia. Mamy nadzieję dotrzeć choć do kilku z nich. Na rozgrzewkę podjechaliśmy do Simpsons Gap. To przesmyk wykruszony w ogromnych skałach ...


     ... który jest naprawdę bardzo wąski. Ale konno da się tamtędy przejechać, więc lepsze to niż otaczanie gór.


     W tych pięknych okolicznościach przyrody mieszkają sobie takie śmieszne stworzonka. Nie są to kangury, ale zapewne są z nimi blisko spokrewnione. Nazywają się rock wallaby, a my nadaliśmy im miano "skoczków skalnych" ;-)


    Czas jechać na poszukiwanie kolejnych interesujących miejsc i zwierzaków ...

1 komentarz: