wtorek, 15 maja 2012

Ciasto z bakaliami

     Około 300 km dzieli Kings Kanion od Parku Narodowego Uluru-Kata Tjuta. Dobrze jest więc zebrać siły na kolejne wędrówki. Tym razem nasz nocny parking przypadł na punkcie widokowym na górę Conner. Struktura skały nie pozwala nawet na bliższe podejście do tego giganta. Jest tak kruchy, że ilości obsypujących się kamieni są zbyt niebezpieczne dla potencjalnych turystów. Choć z tego punktu jest do góry co najmniej kilkanaście kilometrów w linii prostej, to i tak robi wrażenie swoim rozmiarem. No i cudownie zmieniającymi się kolorami podczas zachodu słońca.


     Wypoczęci ruszyliśmy następnego dnia w stronę wspomnianego wyżej parku. Po drodze znowu spotkaliśmy sympatyczne garbusy i właściwie nie wiemy, kto na kogo patrzył z większym zainteresowaniem ;-)


     Główną atrakcję parku zostawiamy sobie na deser. Dziś zapoznamy się z formacją skalną Kata Tjuta, zwaną inaczej Mt.Olgas. W lokalnym języku oznacza to "wiele głów", gdyż warunki atmosferyczne i erozja podzieliły jednolitą kiedyś górę na 36 pojedynczych kopuł skalnych.



     Całość jest potężna i jednym rzutem oka można ją ogarnąć tylko z lotu ptaka. Nas to szczęście nie spotkało, ale wybraliśmy się na pieszą wycieczkę szlakiem Doliny Wiatrów. Tutaj widoki zmieniały się co kilka kroków i trudno było nie fotografować.




     Chociaż przed wyjazdem jakoś specjalnie nie interesowaliśmy się ornitologią, to podczas naszej trasy odrobinkę się to zmieniło. No bo jak przejść obojętnie obok takiego cudnego, skrzydlatego maleństwa? Mniejszy od "naszych" wróbelków, świetnie daje sobie radę w tym trudnym środowisku i do tego ma wspaniale czerwony dziobek.


     Ale wracajmy do Kata Tjuta. Wiek tych skalnych głów szacuje się na 500 milionów lat!!! Trudno sobie wyobrazić ich powstanie. Dookoła są setki kilometrów płaskiego pustkowia, a tu nagle górzaste twory. Do tego zbudowane z przeróżnej wielkości kamyczków i kamieni zlepionych ze sobą twardą masą w przeogromne formy. Dla mnie to po prostu gigantyczne ciasto marchewkowe dla Guliwera naszpikowane wszelkiego rodzaju bakaliami ;-)



     Niektóre szlaki są tu zamykane, kiedy temperatura przekracza 36 stopni Celsjusza. Łatwo wtedy o przegrzanie organizmu i odwodnienie, a jak wiadomo - mało roztropnych turystów nie brakuje. Trudno tu o dłużej zacienione miejsca i nakrycie głowy jest obowiązkowe.


     Tymczasem jest ok. 30 kresek i bardzo się ucieszyliśmy na widok źródełka. Kapelusze zmoczone wcześniej pod kranem dawno wyschły, więc teraz można powtórzyć zabieg.


     Przynajmniej przez kilka chwil będzie przyjemnie chłodno w głowę ;-) Można maszerować dalej ...


     Z punktu widokowego Karingana rozpościera się widok na kolejne "głowy".


     Wygląda to nieziemsko i ... niestety wyczerpała nam się bateria w aparacie ;-( Jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie! A dwie zapasowe zostały w samochodzie, do którego zbyt daleko, by po nie szybko skoczyć. No dobra, przyznaję się bez bicia – miałam wziąć dodatkową baterię na wszelki wypadek i jakoś tak zajęłam się czymś innym i ... Upał zrobił swoje! Dalszej części szlaku nie możemy pokazać ;-((( Ale na zachętę powiemy, że dalej było tylko jeszcze ładniej ;-)))
     Po powrocie na parking i wymianie nieszczęsnej baterii cyknęliśmy poniższą fotkę. Nie jest to "wiejski tjunink" rodem z Australii. Jeśli mieszka się na Outbacku, to takie "dodatki" są zwyczajną koniecznością. Nie ważne, czy to samochód osobowy, 4x4 czy ciężarówka. Spotkanie z kangurem, emu czy krową nie będzie przyjemne dla nikogo. A sądząc po ilości przydrożnych zwłok takie spotkania są na porządku dziennym (i nocnym). To autko i tak jest tylko lekko doposarzone.


     Czując niedosyt podziwiania Katji (jak ją w skrócie nazwałam) podjechaliśmy jeszcze na krótki szlak poprowadzony wąwozem Walpa. To już łatwy spacerek dla każdego, ale okoliczności nadal niesamowite.


     Wchodzi się tu właściwie pomiędzy dwie ściany wąwozu i można tylko pochylić głowę przed potęgą natury. Widzicie tę malutką postać w lewym dolnym rogu? ...


     Żeby nie było, że tylko wychwalamy odwiedzane miejsca. Niestety jest coś, co i tutaj znacznie utrudnia rozkoszowanie się pięknem przyrody. MUCHY!!! A właściwie miliony much, które nie gryzą, ale kleją się do człowieka jak rzep do psiego ogona i nie chcą odlecieć. Traktują ludzi jak darmowe taksówki, a najlepsze miejsca są oczywiście w okolicach oczu, uszu i ust. Masakra!!! Nie ważne, czy właśnie wyszedłeś spod prysznica, czy dopiero zamierzasz się tam udać. Muchy namierzą cię w ułamku sekundy po opuszczeniu auta. I tak aż do ostatniego promienia słońca ... Z pierwszymi porannymi promieniami ludzkie męczarnie zaczynają się od nowa ...


     Śmiem twierdzić, że gdyby zebrać wszystke australijskie muchy w jedno miejsce, to powstałaby 37 głowa Katji i to wcale nie mniejsza od już istniejących ;-)


     Przez te latające paskudztwa trudno usiedzieć chwilę na ławce, nie mówiąc już o dłuższym odpoczynku. Nawet z moskitierą na głowie jest to po prostu upierdliwe ...


     Aby dopełnić wachlarz wrażeń trzeba jeszcze obowiązkowo zobaczyć Kata Tjutę w świetle zachodzącego słońca. Jej cudownie pomarańczowy kolor zmienia się z każdą minutą i poprzez wszelkie odcienie rudości kończy dzień ciepłymi barwami brązów ...


     Jutro następny dzień pełen pomarańczowych doznań ...

1 komentarz:

  1. BOŻE ŚWIĘTY, takie góry!!! To jest niemożliwe. To jakiś fotomontaż, albo co...
    Michał

    P.S. U mnie OK. Działam!

    OdpowiedzUsuń