piątek, 2 marca 2012

Granada

     Granada okazała się miejscem wartym odwiedzenia. Po krótkiej wizycie w nijakiej stolicy Nikaragui miło było pobyć w kolorowym mieście z niską, kolonialną zabudową. 




     W centralnym parku życie tętni o każdej porze. Dorożki czekają na chętnych na przejażdżkę po zakątkach miasta. Altanka jest świetnym miejscem na randkę, a na przeciwległej ścianie parku dumnie góruje nad wszystkim zabytkowa katedra. Pomiędzy tym przemykają sprzedawcy jedzenia i pamiątek, pucybuci, turyści przy kubku kawy, spacerowicze, żebracy, dzieciaki grające w piłkę...




     W mieście jest oczywiście więcej mniej lub bardziej zadbanych kościołów.



     Wiele budynków pomalowanych jest w ciepłym odcieniu żółtego, przełamanego czasem kontrastującym kolorem.




     Na jednej z ulic stał taki oto zestaw podróżny. Na sprzedaż ;-)


     Po ulicach jeździ tu wszystko co ma koła, niezależnie od rodzaju napędu. Ilość pasażerów dowolna.


     Spacerkiem można dojść nad brzeg jeziora Nikaragua. Jest to największe jezioro w Ameryce Środkowej. Żyje w nim podgatunek żarłacza tępogłowego - jedynego rekina, który przystosował się do życia w słodkiej wodzie. Mimo jego obecności - plażowiczów nigdy nie brakuje. Nas bardziej od rekina odstraszył od kąpieli kolor wody.


     W mieście znajduje się fundacja zajmująca się pomocą dla miejscowej młodzieży. Dzieciaki zamiast pałętać się po ulicach i wymyślać głupoty mają zajęcie. Uczą się wyplatać hamaki, bransoletki, torby i robić inne rękodzielnicze pamiątki ze swojego miasta. Wszystko można kupić tuż przy warsztatach, gdzie cały czas ktoś coś "plecie". Zrobienie standardowych rozmiarów hamaka zajmuje cały dzień!



     Upał cały czas daje się we znaki. Miejscowych też nieraz zmoże i to w najmniej spodziewanym miejscu ;-) A pies wiernie czeka na swojego pana ...


     Za czasów swej świetności Granada musiała być zapewne perełką w tej części świata. I byłaby nią i dzisiaj, gdyby więcej domów i kamienic odremontować i dopilnować czystości na ulicach. Czyż nie byłoby pięknie, jak za dawnych lat?


     Niby wszystko ładnie i miasto samo w sobie nawet nam się podoba. Niestety przez te kilka dni skumulowało się tu zbyt wiele mało przyjemnych wydarzeń. Już samo dotarcie do  Nikaragui jakoś nie szło. Przeprawa ze stukniętym naganiaczem, kilkukrotny brak prądu w hostelu, niezjadliwe tamales kupione na targu, faceci kopiący dla zabawy bezdomne psy i w końcu woźnica okładający grubym kijem konia, który bał się wejść na metalową kratownicę. Do tego pańcia źle wypisała na bilecie godzinę odjazdu autobusu i zamiast smacznie spać zerwaliśmy się niepotrzebnie w środku nocy. Mogłabym jeszcze wymienić kilka drobiazgów. Niby nic, ale nigdzie indziej nie zaobserwowaliśmy tylu negatywnych sytuacji w tak krótkim czasie. Dlatego też Nikaragua nie do końca przypadła nam do gustu i nie chcieliśmy w niej dłużej zostawać.
     Aby zaoszczędzić sobie kolejnych dziwnych przepraw przez granice pojechaliśmy tym razem bezpośrednim autobusem do stolicy Kostaryki. Oczywiście przejście graniczne po raz kolejny nas zaskoczyło. Odprawa poszła sprawnie, ale w budynku właśnie trwał remont. Panowie celnicy wstawiali więc kolejne pieczątki, a w tym samym czasie za ich plecami panowie robotnicy kładli tynk na ściany. Kiedyś może będzie tam ładnie? ;-)
     Podobno Kostaryka jest najdroższym państwem Ameryki Środkowej. Na szczęście hotel udało nam się znaleźć szybko i to niewiele droższy niż ostatnio, za to w o wiele wyższym standardzie. No i z ciepłą wodą lecącą ze słuchawki prysznicowej, a nie z zardzewiałą rurką bez sitka wypluwającą z siebie zimną wodę, jak to było przez ostatnie tygodnie ... Zobaczymy, jak będzie dalej? Oby bardziej pozytywnie!

1 komentarz:

  1. Mój mądry wnuk Kuba poinformował mnie, że Kostaryka ma PIĘCIOKROTNIE większe PKB na jednego mieszkańca od PKB Nikaragui. Więc będziecie się pławili w bogactwie i w ciepłej wodzie z kranu...
    A potem dalej, dalej - na południe, pewnie na zimną Antarktydę (przez Przylądek Horn)!
    MW

    OdpowiedzUsuń