środa, 7 marca 2012

Zielono nam

     Grześ nieco wydobrzał i wyruszyliśmy na krótki spacer po San Jose. Na głównym deptaku w centrum miasta tłumy ludzi, ogromny ruch samochodowy i hałas. Ale trzeba przyznać, że o wiele czyściej niż we wcześniejszych państwach Ameryki Centralnej. Na edukację i uświadomienie ekologiczne mieszkańców przeznaczono tu podobno niesamowite pieniądze, ale efekty widać gołym okiem. Czyli jednak można nauczyć ludzi czystości ;-)
     Stolica sama w sobie pomimo tego nie jest jednak ładna. Rzekłabym nawet, że to jedno z brzydszych miast, jakie przyszło nam zobaczyć. Poza w miarę reprezentacyjnym centrum nie ma tu wiele ciekawych rzeczy do oglądania. Tzn. są jakieś muzea i nawet ładnie wokół nich zagospodarowane, ale nie skusiły nas do ich bliższego poznania.


     Całe miasto obstawione jest powyższymi "gołąbkami", każdy pomalowany inaczej. Kilka było ciekawych, ale część z nich mogli sobie podarować. Jest tu sporo parków, skwerów, placów ... Wszystkie zatłoczone i głośne.


     W kilku sąsiadujących parkach odbywały się jakieś weekendowe imprezy - koncerty, występy, kiermasze rękodzieła. Bardzo fajna impreza, na której też się chwilę pokręciliśmy. Ponadto sporo dziwnych rzeźb w różnych punktach miasta ...


     Bardzo spodobał nam się budynek Poczty Głównej. Niestety przed nim jacyś nawiedzeńcy wygłaszali swoje kazania i to już było mniej fajne.


     Walutą Kostaryki są colony. Wszędzie można jednak płacić dolarami amerykańskimi w proporcji 1000 colonów = 2 dolary. I niestety tyle kosztuje dwulitrowa butelka wody, a wiadomo - kranówki lepiej tu nie pić ;-(


     Reszta cen nie jest jakoś szczególnie wyższa. Być może w codziennym życiu zauważa się różnice, ale przy krótkim pobycie można sobie wszystko zorganizować niewiele drożej niż w Nikaragui czy Gwatemali.

     Kolejnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do Parku Narodowego Braulio Carrillo. Droga na dworzec autobusowy pokazała nam inne oblicze San Jose. Dwie, góra trzy przecznice od centralnego pasażu mnóstwo bezdomnych, zaniedbanych i szukających zaczepki ludzi. Przebrnęliśmy tamtędy czym prędzej, bo gołym okiem było widać, że lepiej tam się nie zatrzymywać. Wyjeżdżając w stronę parku dostrzegliśmy na obrzeżach miasta paskudne slumsy. Sklecone z blachy falistej i innych odpadów musiały w tej temperaturze zamieniać się w ogromne piekarniki, a nie domy dla ludzi. Mnóstwo tego było ...
     Po niespełna godzinie jazdy wysiedliśmy w środku parku. Dookoła nas bujny las deszczowy, w który chętnie się zagłębimy. Przygotowane są trzy trasy, ale zdecydowanie polecamy tą najdłuższą - Botarrama. Jest najbardziej dzika i naturalna, bez wysypanych kamyczkami ścieżek (tylko na początku). Parę metrów dookoła siebie i nic nie widać. Tylko zielona ściana roślinności.


     Jeśli coś się złamie czy przewróci, to zostaje nie ruszone przez obsługę parku. Trzeba więc się trochę pogimnastykować przy omijaniu tych naturalnych przeszkód. Zwłaszcza jeśli wody w strumyku przybędzie...



     A przed nami i nad nami zielone kotary skutecznie utrudniające dotarcie światła w dolne partie lasu.



     Przez park przepływa Rio Sucio, czyli po naszemu "brudna rzeka". Teraz jest pora sucha i wody niewiele, ale te mętne, żółte wstążki uzasadniają w pełni powyższą nazwę.


     O tej porze roku nie kwitnie zbyt wiele roślin, ale małe co nieco wypatrzyliśmy. I nawet jakiś super czerwony robaczek kręcił się w pobliżu.




    Spotkaliśmy też grupę emerytów-ornitologów. Wyposażeni w atlasy ptaków, aparaty fotograficzne i lornetki wypatrywali ciekawych okazów pośród gąszczu. Przyłączyliśmy się na chwilę i zobaczyliśmy cudownie kolorowe egzemplarze. Niestety nie pamiętamy ich nazwy ;-(


     Tak wielkich mrówek jeszcze nie widzieliśmy. Kilka z nich weszło mi na nogę i jak zaczęły gryźć, to myślałam, że trafiłam w paszczę smoka. Bąble mam do dzisiaj, a swędzą nie mniej niż zaraz po ugryzieniu. Paskudztwo!
     Wysoka temperatura i wilgotność powietrza nie pozostawiły na nas suchej nitki. Trochę współczuliśmy pasażerom powrotnego autobusu siedzącym nieopodal nas, no ale cóż było zrobić? ;-)
     Obowiązkowy prysznic i wszystkie ciuchy do prania. Niemniej warto było i tylko trochę szkoda, że nie zobaczyliśmy więcej zwierzaków. Prawdopodobnie one nas widziały, ale sprytnie chowały się w dzikim, gęstym buszu i śmiały z "miastowych" gości. Za to roślinność nas zachwyciła!


     Ponieważ czas biegnie szybciej, niż byśmy sobie tego życzyli, musieliśmy zrezygnować z innych atrakcji Kostaryki. Mamy w planie jeszcze kilka innych punktów, na których zobaczeniu zależy nam bardziej. Z wielkim żalem, ale musimy opuszczać miejsca, w których chętnie byśmy się też znaleźli ... Wniosek - rok to zdecydowanie za mało czasu na choćby pobieżne zobaczenie naszej planety ...

2 komentarze: