wtorek, 27 marca 2012

Normalnie geotermalnie

     Miasto Rotorua znane jest przede wszystkim jako główny ośrodek kultury maoryskiej w Nowej Zelandii. Jest tu dużo atrakcji z tym związanych, ale Maorysi cenią się wysoko. Naszą wizytę w tym kraju skupimy więc głównie na podziwianiu tego, co stworzyła natura.
     W Rotorua i jego okolicach obrodziło też we wszelkiego rodzaju zjawiska geotermalne (typu gorące źródła, gejzery, wody zdrowotne). Przyciąga to wielu turystów, ale jest jednocześnie zmorą tego miejsca. Zapach siarkowodoru unoszący się non stop w powietrzu nie należy do najprzyjemniejszych. Coś pomiędzy starymi skarpetami a zepsutymi jajkami. Bywa chwilami dosyć uciążliwe ;-)
     Miasto samo w sobie nie jest więc zbyt atrakcyjne. Na uwagę zasługuje jednak około 100-letni budynek dawnego sanatorium, w którym obecnie znajduje się muzeum.


     Przyległe ogrody i boiska do gry w boule z dawnymi zabudowaniami tworzą specyficzny klimat tego miejsca. Brakuje tylko dam w długich sukniach, z ażurowymi parasolkami w dłoni, spacerujących dostojnie alejkami ...


     Chociaż kiedy obudzimy wyobraźnię i przymkniemy oko na niektóre szczegóły, to łatwiej będzie cofnąć się w czasie ...




     Ale wróćmy do teraźniejszości.
     Ceny wszelkich noclegów pod dachem są tu cholernie wysokie. Podobnie jest z transportem autobusowym. Spać gdzieś jednak trzeba, a i przemieścić się od czasu do czasu jest wskazane. No i o dziwo można znaleźć rozsądne rozwiązanie problemu "Jak to zrobić za przystępne pieniądze?" Odpowiedź w Nowej Zelandii brzmi: "Wynająć campera i spać na kempingach." Tak, tak! Znaleźliśmy naprawdę niedrogą wypożyczalnię tzw. "micro camperów". Jest to właściwie autko w wersji kombi, tylko z pełnym wyposażeniem kempingowym.


     Po złożeniu siedzeń i małym przepakowaniu bagaży z tyłu robi się sypialnia. Kuchenka na butlę gazową, komplet garów, naczyń, przedłużaczy i zasłonki w oknach robią z tego całkiem przyjemny domek na kółkach. Namiot zakładany na otwarty bagażnik powiększa przestrzeń i zapewnia dostęp świeżego powietrza w nocy.


     Wyobraźcie sobie, że dzienna stawka za ten samochód + dzienna średnia cena kempingu są mniejsze niż najtańszy nocleg pod dachem!!! Owszem dochodzi paliwo, ale przy tutejszych odległościach to nie taki problem, a daje niezależność i możliwość podjechania do każdego miejsca, w którym nam się zamarzy być. Są tu darmowe kempingi bez wyposażenia (tylko woda z rzeki), kempingi z zapleczem sanitarnym za symboliczną opłatą, oraz w pełni przygotowane bazy turystyczne z kuchnią, łazienkami, pralnią, basenem, placem zabaw dla dzieci i domkami do wynajęcia za bardzo przyzwoite pieniądze. Do tego tanie zakupy w dużych marketach i samodzielne pichcenie znacznie ułatwia przetrwanie w tych niesprzyjających finansowo stronach. Niestety nieszczęsny internet jest z reguły dodatkowo płatny. Tak czy inaczej – wynajęcie micro campera uznaliśmy za najbardziej ekonomiczne i umożliwiające najlepsze zwiedzanie Nowej Zelandii. Zwłaszcza, że tu kończy się właśnie lato, idzie jesień i jak już doświadczyliśmy – pogoda nie zawsze będzie sprzyjać spaniu pod namiotem i autostopowaniu.
     Naszym super wehikułem dotarliśmy w okolice Rotorua głównie po to, aby odwiedzić wulkaniczną dolinę Waimangu. Została ona ukształtowana przez liczne erupcje wulkanu Tarawera. Już na początku zapowiada się ciekawie.


     Wszystkie zbiorniki wodne na terenie doliny to gorąca woda w czystej postaci. W niektórych miejscach jej temperatura dochodzi nawet do 75 stopni C. Wszystko to paruje, a nad lustrem wody unosi się gęsta mgła. Para znajduje także ujście w wysokich skałach i wydobywając się przez ich szczeliny robi iście piekielny klimat. Do tego mało przyjemny dla nosa zapach siarkowodoru unoszący się w powietrzu. Jak nic – diabeł wybrał sobie piękne miejsce do zamieszkania ;-)



     Wyraźnie słychać bulgotanie gotującej się wody, a w niektórych miejscach wybuchają gejzery wrzątku. Wrażenie jest niesamowite, a woda rzeczywiście gorąca – można się poparzyć.



     Minerały wytrącające się z wody malują swoimi kolorami przepiękne obrazy, a nasycenie barw zaskakuje intensywnością.



     Krater Inferno wyróżnia się na tle pozostałych bajecznym odcieniem turkusu. Wysoka kwasowość wody nie pozwala na zanurzenie w niej palucha, a nawet lepiej nie podchodzić poza wyznaczone płotki.


     Szlak jest naprawdę interesujący, co chwila można zobaczyć zupełnie nowy krajobraz.


     Parę minut marszu i znowu coś innego. Tym razem tarasy z multikolorowymi "naroślami" minerałów, które urozmaicają zieloną okolicę swoimi barwami. Niestety chyba wszystkie mini-muszki z doliny również podziwiają ten widok. Trzeba to miejsce pokonać dosyć szybkim krokiem.



     Wcześniejsze powodzie dotarły i tutaj, w związku z czym część trasy jest niedostępna, dopóki nie opadnie woda. Nie zobaczymy więc największego w dolinie jeziora Rotomahana.


     Na zakończenie skręcamy jeszcze na taras Warbrick'a. Jest świetnym podsumowaniem uroku całej wulkanicznej doliny. Gorące źródła, gejzerki, nadwodna mgła pachnąca siarką i tęczowe nacieki minerałów w otoczeniu soczystej zieleni tutejszej flory.



     To Waimangu w pigułce, podziwiane przez nas przy idealnie słonecznej pogodzie ;-)

2 komentarze:

  1. Tam u Was JESIEŃ? Dobrze Wam tak!... U nas za chwilę wybuchnie WIOSNA!
    Michał

    P.S. Niech Grzegorz nie zgubi Prawa Jazdy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesień, Panie Michale, jesień! Nawet przymrozki są w nocy i rano mamy szron na samochodzie ;-)

      Usuń