sobota, 9 czerwca 2012

Świątynie jaskiniowe

     Czas w Kuala Lumpur upływa nam na intensywnym zwiedzaniu miasta i okolic.
     Najważniejszym miejscem w stolicy Malezji podczas wszelkich świąt narodowych jest ogromny plac Merdeka. Tu odbywają się wtedy imprezy i parady okolicznościowe. Sąsiaduje on z cudownym architektonicznie budynkiem Sultan Abdul Samad, w którym znajdują się obecnie różne urzędy i administracja państwowa. Całość wygląda dla nas niesamowicie egzotycznie, zwłaszcza na tle nowoczesnego oblicza miasta.


     Nieopodal znajduje się Galeria Miejska, w której zapoznaliśmy się troszkę z dziejami Malezji.  Zapałaliśmy też miłością od pierwszego wejrzenia do rewelacyjnego Kuala Lumpur ;-)


     W galerii wykonuje się tradycyjne drewniane wyklejanki (to moja nazwa). Kiedyś wszystko było precyzyjnie rzeźbione ręcznie. Teraz laserowo wycięte elementy docierają tu na sklejkowych arkuszach, ale cała reszta robiona jest ręcznie. Można obserwować, jak pracownicy z anielską cierpliwością komponują poszczególne elementy obrazów, dekoracji czy misternych makiet. Wszystko do kupienia w tutejszym sklepiku. Bardzo gustowna pamiątka według nas.




     Podobno Malezja = wyśmienite jedzenie. I trudno nam się z tym nie zgodzić. Kupujemy je oczywiście w ulicznych jadłodajniach lub na straganach i jeszcze nigdy nie było wpadki. Po dwóch dniach nasze żołądki przyzwyczaiły się do nowych kultur bakterii ;-) i teraz w pełni rozkoszujemy się azjatyckimi smakami. Wszystko przepyszne, a wybór niesamowity. Targowiska z mydłem, powidłem i jedzonkiem pojawiają się nawet pomiędzy wysokimi drapaczami. W porze "lanczu" trzeba odstać swoje w kolejce, tylu chętnych na smakołyki.




     Ilość stoisk z szaszłykami wszelkiego rodzaju powala na kolana. I jak tu wszystkiego spróbować?



     Wszystko naprawdę smaczne, czysto podane i za rozsądne, kolorowe pieniążki - ringgity malezyjskie ;-) 


     A na przekąskę w chłodzie pokoju kupiliśmy wiązkę rambutanów. Wyglądają niesamowicie! Po rozłupaniu miękkokolczastej łupinki wyskakuje śliski owoc o przezroczystym miąższu z migdałowatą pestką w środku. Smaczny, chociaż trudno mi porównać ten smak do czegoś już znanego. Musicie spróbować ;-)


     Kolejnego dnia wybraliśmy się kolejką kilkanaście kilometrów za miasto do jaskiń Batu. Znajduje się w nich najpopularniejszy poza Indiami kompleks świątyń hinduskich. Pierwsza (jeszcze na powierzchni) miała intensywnie turkusową kolorystykę i równie turkusowe bóstwo przed wejściem.


     Inna zaś wygląda jak szary dworzec kolejowy, ale bogato złocone dekoracje zdecydowanie ją od takiego odróżniają ;-)


     Przed głównym wejściem do jaskiniowych świątyń stoi największy na świecie, prawie 43 metrowy posąg Pana Murugan. Podobno zużyto na jego pomalowanie 300 litrów złotej farby!


     Przed odwiedzającymi to miejsce są do pokonania 272 schodki.


     Nie można się jednak zmęczyć, gdyż po drodze spotyka się co chwila ciekawskie i zadziorne makaki, które zmuszają do postoju i sesji zdjęciowych. Większość była przyjazna, ale niektóre straszyły kłami, kiedy nie udało im się wyrwać reklamówki z owocami czy butelki z wodą.





     Po pokonaniu schodów (i makaków) wchodzi się do potężnej jaskini, której wysokość dochodzi do100 m. Dookoła zaś mniejsze i większe świątynie, figurki, ołtarze ...



     Tłumy turystów uniemożliwiają spokojne podziwianie tego miejsca, ale i tak warto się do Batu Caves pofatygować. Zwłaszcza, jeśli jest się pierwszy raz w Azji ;-)
     Po powrocie do miasta spojrzeliśmy tylko w stronę wieży telewizyjnej, na którą dzisiaj zabrakło już czasu i siły.


     Smakowita obiadokolacja pod gołym niebem i przed nami jeszcze kolejne, wieczorne widowisko w ramach Festiwalu Muzyki i Światła ...

1 komentarz:

  1. Wy kolorowi!!!
    Makaki urocze... Ale ja chcę rambutana! Przywieźcie mi chociaż jednego!
    Pozdrawiam!
    Michał

    OdpowiedzUsuń