środa, 6 czerwca 2012

Podniebna głodówka

     Odprawa na lotnisku w Sydney poszła bezproblemowo i szybko znaleźliśmy się na wyznaczonych miejscach w samolocie. Chociaż przy rezerwacji biletu zaznaczyliśmy opcję "przy oknie", to dostaliśmy miejsca w środkowym rzędzie. Na szczęście nie było kompletu pasażerów i udało nam się przesiąść na miejsca z widokiem na naszą planetę. Bardzo lubimy ją podziwiać z wysokości ...


     Samolot nie był nowoczesnym cudem techniki, a siedzenia wyglądały jak ze starego kina. No cóż, ważne żeby nie spadł ;-) Mniej więcej po godzinie od startu zaczęły się rozchodzić zapachy ciepłego posiłku. Ciekawe, co zjemy dzisiaj w podniebnej restauracji? Stewardesa zapytała nas, czy zamawialiśmy posiłki przez internet? Nie. No to czy w takim razie chcemy coś kupić? Nie. I poszła do innych pasażerów. Zdezorientowani popatrzyliśmy na siebie i uznaliśmy, że teraz roznoszą lepsze posiłki dla wybrednych za dodatkową opłatą, a za chwilę na pewno coś nam przyniosą. W końcu nigdzie podczas rezerwacji ani w potwierdzeniach zakupu lotu nie było informacji, że w cenie biletu nie ma posiłków (sprawdziliśmy to nawet po wylądowaniu, czy czegoś nie przeoczyliśmy). Tym bardziej, że lot będzie trwał prawie dziewięć godzin. Nawet na krótszych trasach zawsze było jakieś pyszne jedzonko. Niestety nie doczekaliśmy się na żaden posiłek. Trudno ... W takim razie niechętnie, ale coś kupimy. Nie ma wyjścia. I co? Panie przyjmują tylko gotówkę, nie można płacić kartą. Ostatnie pieniążki wydajemy zawsze na lotnisku na miętusy, a walutę kolejnego kraju bierzemy dopiero po wylądowaniu z bankomatów. Przy sobie nie mamy ani grosza. I w taki o to sposób zostaliśmy pozbawieni jakiegokolwiek sposobu nabycia żywności podczas całego lotu. Na dziewięć godzin podróży mieliśmy po garści migdałów, które zostały nam z Australii. Jest to dla nas całkowicie niezrozumiałe i nielogiczne, jak można zostawić ludzi na tyle czasu nawet bez szklanki wody ... W końcu bilet nie kosztował jednego dolara ... I nie byliśmy jedynymi na pokładzie, którym kiszki marsza grały. Chociaż mamy już trochę przelotów na naszym koncie, to na tak kiepskie linie lotnicze jeszcze nie trafiliśmy. Obyśmy więcej nie musieli korzystać z ich usług ...
     Wylądowaliśmy jednak szczęśliwie - w Kuala Lumpur ;-) Gorące i wilgotne powietrze to spora odmiana po chłodach jesiennej Australii. Z samolotu szliśmy z pasażerami po płycie lotniska jakieś 500-600 m, aby dotrzeć do terminala. Hmm ... Zawsze nam się wydawało, że niepowołane osoby na płycie lotniska mogą być zagrożeniem, no ale może się myliliśmy ... Paszport, pieczątka z darmową wizą na 90 dni pobytu, odbiór bagażu i to wszystko - witamy w Malezji!
     Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście do jadłodajni, aby nabrać mocy na poszukiwanie noclegu. Autobusem dotarliśmy do centrum i pod wyklikany wcześniej hotel. Warunki przyzwoite, ceny też (nareszcie!), zostajemy. I darmowy internet w standardzie - już nam się podoba ;-)

2 komentarze:

  1. Po prostu - podniebne CHAMSTWO! Ale chyba nie schudliście?...
    No, jak darmowy internet, to może łaskawie Renatka zajrzy do KRAINY ZIELONEGO POJĘCIA? Tęsknimy, zwłaszcza bajki dla Leotyma!
    U mnie OK!
    Michał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już zajrzałam do Krainy - bajki cudowne, ogłoszenia odjazdowe ;-)

      Usuń