poniedziałek, 18 czerwca 2012

Melaka

     Po krótkim pobycie w Singapurze oczywiście wróciliśmy do Malezji. Miastem, które podobno trzeba tu zobaczyć jest Melaka. Wybraliśmy się więc, aby sprawdzić, cóż tam jest takiego ciekawego? Z dużego dworca autobusowego w nowoczesnym centrum miasta pojechaliśmy autobusem miejskim do dzielnicy historycznej. Cztery lata temu została ona nawet wpisana na listę UNESCO, więc spodziewaliśmy się sporych atrakcji. Ale najpierw trzeba znaleźć nocleg, aby nie chodzić niepotrzebnie z plecakami. Chociaż jest tu w czym wybierać, to ceny ujednolicone, ale warunki pobytu bardzo różne. Wybraliśmy w końcu rozsądne miejsce, poszliśmy coś zjeść po całym dniu podróży i padliśmy w hotelu zmęczeni upałem. No cóż, zwiedzanie Melaki zaczniemy od jutra ;-)
     Sercem historycznego centrum jest plac z fontanną, kościołem i czekającymi na klientów rikszarzami. 


     Riksze są tu atrakcją samą w sobie i nawet stały się symbolem miasta. Udekorowane sztucznymi kwiatami, parasolkami, lalkami barbie, wiatraczkami i inną tandetą robią furorę wśród turystów, zwłaszcza azjatyckich. Do tego mają zamontowane systemy nagłaśniające, których nie powstydziłby się niejeden "tjuningowiec" ;-) Oczywiście z każdej rikszy dobiega inny rodzaj muzyki, a im głośniej - tym lepiej.




     Kilka kroków w bok od głównego placu i wchodzimy na teren starego Chinatown. Wąskie uliczki zastawione są towarem handlowym. Mnóstwo sklepów z antykami, pamiątkami, przydasiami ... Knajpki z pysznym jedzeniem ... A między tym wszystkim toczy się normalne, codzienne życie mieszkańców ...




      Stara zabudowa przeplata się z bogato zdobionymi frontami chińskich świątyń.




     Słynna Jonker Street ...


     ...ma nawet w swej ofercie pomnik tutejszego mistrza kulturystyki, który zdobył tytuł "Mister Universum".


     W mieście jest dużo świątyń, kościołów, meczetów ... Nas zachwyciła chińska świątynia Kuil Cheng Hoon ...


     ... precyzyjnie udekorowana w każdym detalu.



     Jeżeli dobrze się domyślamy, to boczne kapliczki przeznaczone były dla zmarłych. Były w nich setki opisanych tabliczek, często ze zdjęciami, paliły się kadzidła, złożone były ofiary z owoców i kwiatów. Poruszający widok ...


     Przez miasto płynie rzeka o tej samej nazwie, po której można pływać łodziami i oglądać miasto z perspektywy wody.


     Jest tu też kilkanaście różnego rodzaju muzeów, których zwiedzanie sobie jednak darowaliśmy. Jedno z nich zorganizowano w statku.


     Największą atrakcją były dla nas riksze w nocnym wydaniu. Do wszystkich wcześniej wymienionych ulepszeń tych pojazdów doszło po zmroku jeszcze oświetlenie ;-) Widok setek migających lampek choinkowych na przemykających, grających pojazdach po prostu bezcenny!




     Nocny rejs kanałami musi być całkiem przyjemny, bo dużo budynków ma ciekawe oświetlenie.


     Drugiego dnia właściwie mieliśmy powtórkę z rozrywki. Zabudowania pozostałe po europejskich kolonizatorach jakoś niespecjalnie nas zachwyciły. Zakupiliśmy bilet autobusowy na kolejny dzień i trochę zawiedzeni urokami Melaki wracaliśmy do hotelu. Jeden dzień tutaj w zupełności by wystarczył. Od niechcenia weszliśmy jeszcze na Jonker Street, gdzie spotkała nas miła niespodzianka. Okazało się, że w weekendowe wieczory odbywa się tu coś w rodzaju nocnego jarmarku. Tłumy miejscowych i malajskich turystów z całkiem licznymi przybyszami z innych stron świata.


     Wśród plastikowych pamiątek wyróżniały się robione na miejscu kaligrafie. Wykonywała je pani nie mająca rąk, która pędzel trzymała ustami. Szacunek!


     Oprócz tego mnóstwo lokalnego jedzenia przygotowywanego tuż pod nosem klientów.




     Może być też drobniejsza przekąska albo lody dla ochłody ;-)



     Skusiliśmy się na kurczaka w sosie słodko-kwaśnym podawanego z białym ryżem. Spróbowaliśmy czegoś w rodzaju pasty rybnej zawiniętej w liście bananowca i zapiekanej na "grillu". Na deser świeżo wypiekane wafelki ze słodkim nadzieniem posypane orzeszkami. Wszystko to kupione na ulicznych straganach, w różnych miejscach Jonker Street. I wszystko zaliczamy do najsmaczniejszych potraw, jakie do tej pory jedliśmy w Malezji. Pychota!
     Mimo późnej godziny tłum wcale nie malał, a uliczne karaoke rozkręcało się na dobre ;-)



     Nawet jakiś militarny motocykl pojawił się na imprezie, a jego właściciel był wystylizowany identycznie, jak jego maszyna ;-)


     Ponieważ rok 2012 w chińskim kalendarzu jest Rokiem Smoka, to nad całością czuwał jeden z przedstawicieli tego rzadkiego gatunku.


     Ilość autobusów z azjatyckimi turystami przyjeżdżająca codziennie do Melaki świadczy o ogromnej popularności tego miejsca wśród tubylców. Dla nas był to miły przystanek, ale obronił się tylko dzięki weekendowej imprezie na Jonker Street. Przyjazd tutaj w środku tygodnia uznalibyśmy za trochę chybiony. Jeśli ktoś wybiera się do Melaki, to tylko na weekend ;-)

1 komentarz: