wtorek, 26 czerwca 2012

Georgetown

     Na wyspę Penang dotarliśmy skoro świt i trzeba było chwilę poczekać, aż zacznie kursować komunikacja miejska. Na szczęście na zewnątrz było o wiele przyjemniej niż w naszym polarnym autobusie z Kota Bharu ;-) Kiedy już dojechaliśmy do Georgetown okazało się, że nadal jest zbyt wcześnie, aby znaleźć jakiś nocleg. Chociaż było około siódmej rano, to wszystko było pozamykane. Potułaliśmy się więc niespiesznie po zabytkowych uliczkach i w końcu dotarliśmy w okolice Little India. Właśnie otwierano drzwi jednego z hoteli. Weszliśmy, obejrzeliśmy pokój, zapytaliśmy o cenę, tradycyjnie coś utargowaliśmy i zostaliśmy. Dawno nie mieliśmy tak przytulnego, kolorowego i czystego noclegu, a cena taka jak wszędzie. Trafiło nam się jak ślepej kurze ziarno! W dodatku indyjska okolica zapewni nam wyśmienite i tanie wyżywienie ;-)
     Georgetown, podobnie jak Melaka, zostało cztery lata temu wpisane na listę UNESCO. Jest to pierwsze kolonialne miasto w Malezji, a stara dzielnica mieści około 1700 zabytkowych budynków. Jest tu mieszanka muzułmanów, buddystów, taoistów, katolików i innych wyznań, współgrająca ze sobą na co dzień bez najmniejszych zgrzytów.
     Zdrzemnęliśmy się po nieprzespanej nocy w autobusie i wypoczęci ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Oczywiście zapachy kuchni indyjskiej skusiły nas na pyszny obiadek straganowy. Little India to głównie jedzenie i sklepiki z tradycyjną odzieżą i złotą biżuterią. Nieopodal znajdują się świątynie tajskie i chińskie. Tak potężnych kadzideł nie widzieliśmy jeszcze przed żadną inną świątynią.


     A w środku mnóstwo latarenek z przyczepionymi prośbami i intencjami modlitw.


     Kilkaset metrów dalej dochodzimy do nowoczesnego kawałka miasta, z oryginalną fontanną i zabytkową wieżą zegarową.


     W międzyczasie trafiamy na humorystycznie "opisane" na ścianach fakty z życia uliczek. Ciekawy pomysł ...


     Artystyczne dusze potrafią zagospodarować nawet zagrzybioną ścianę ;-)


     Chińskich świątyń są tu dziesiątki, a nam spodobała się precyzyjnie odrestaurowana Hock Teik Cheng Sin Temple.


     Z mistrzowską precyzją odnowiono tu każdy szczegół, a wszystko lśni złotym kolorem.




     Trochę żałujemy, że nie znamy się na chińskich wierzeniach, bo wtedy można by w pełni docenić i zrozumieć obecność wszystkich detali.


     Georgetown podoba nam się o wiele bardziej niż Melaka. Część budynków jest już świetnie odnowiona i rzeczywiście są to perełki architektury kolonialnej.




     Niestety zdecydowana część miasta zatrzymała się w czasie, a właściwie cofa się i chyli ku upadkowi. Widać dużo brudu, kamienice są zagrzybione, w otwartych rynsztokach w biały dzień biegają szczury, a "zapach" mocno drażni nosy. Mamy jednak nadzieję, że znajdą się środki na odnowienie wszystkich tutejszych perełek i kiedy następnym razem przyjedziemy do Georgetown, to nie będziemy chcieli stąd wyjeżdżać ;-) Tymczasem wygląda to miejscami kiepsko ...




     Kontrastem do zapuszczonych budowli jest okazały, piękny meczet, który świetnie prezentuje się także w wieczornej szacie.


      Komunikacja miejska na wyspie jest świetnie zorganizowana, a mnóstwo darmowych folderów pozwala zaplanować pobyt w tym miejscu i bezstresowo przemieszczać się bez potrzeby przepłacania taksówek. I tak płacąc symboliczne ceny biletów autobusowych dojechaliśmy kolejnego ranka do Penang Hill. Jest to najwyższe wzgórze na wyspie, na które wjeżdża się kolejką.


     Niestety przejrzystość powietrza nie była tego dnia najlepsza, przez co nie mogliśmy podziwiać panoramy miasta. Temperatura na wzgórzu jest z reguły 5-6 stopni niższa niż na dole i można tu wyśmienicie odpocząć od upałów. Znajdują się tu obok siebie meczet (obecnie remontowany) i kolorowa, hinduska świątynia.



     Można też zobaczyć spotkanie kultury wschodu i zachodu. Obie dzieli ogromna przepaść i trzeba się po prostu wzajemnie tolerować i szanować. Ta turystka przywdziała jeszcze w miarę "długie" spodenki, ale niektóre dziewczyny chyba nie doczytały w przewodnikach, że kraje muzułmańskie rządzą się innymi prawami. Czasem warto by tu wydłużyć spódniczkę, schować pośladki, a dekolt zakryć choćby chustą. No cóż ...


     Reszta "atrakcji" na Penang Hill jest raczej średnia i dodatkowo płatna. Można sobie darować wejście do mini zoo czy spacer zaniedbaną ścieżką botaniczną. Piętnaście minut piechotą od wzgórza znajduje się największy w Azji Południowo-Wschodniej kompleks świątyń buddyjskich. Kek Lok Si Temple już z daleka prezentują się okazale.


     Aby wejść na teren świątyń trzeba się przecisnąć przez stragany z tandetnymi (i nie mającymi nic wspólnego ze świątyniami) "pamiątkami". Później jest już o niebo ładniej i ciekawiej ;-)


 Niestety sklepiki z "pamiątkami" umiejscowione są również w samych świątyniach, co znacznie zmniejsza ich atrakcyjność i psuje duchowy klimat miejsca. Nadal można jednak kupić również lampiony modlitewne oraz zawieszki, na których wypisuje się prośby i intencje.



     Trzydziestometrowa, wykonana z brązu statua Kuan Yin góruje nad całym kompleksem.


     Potężna pagoda łączy w sobie elementy architektury chińskiej, tajskiej i birmańskiej.


     Wnętrza świątyń zaskakują nas na każdym kroku swoją odmiennością. A swoją drogą ciekawe, ile figurek znajduje się we wszystkich tutejszych świątyniach?


    Nawet dachy pokryte są cudownie szkliwionymi dachówkami oraz bogato zdobione na każdym centymetrze kwadratowym powierzchni.


     Po całodziennym zwiedzaniu uduchowionych miejsc należy się również coś dla ciała. Wracamy więc w okolice Little India na kolejną świetnie przyprawioną obiadokolację ...

1 komentarz:

  1. No, tak. Uduchowienie obok tandety. Ale tak jest wszędzie!
    Pozdrowienia!
    Michał

    OdpowiedzUsuń