poniedziałek, 25 czerwca 2012

Express Polarny

     Zanim wsiedliśmy do autobusu trzeba było się wydostać z wyspy. Poszliśmy rano na przystań, aby popłynąć na stały ląd po okazaniu biletów powrotnych, które zakupiliśmy razem z biletem autobusowym w Tanah Rata. Okazało się, że wprowadzono nas w błąd co do godzin kursowania łódek do Kuala Besut. Byliśmy pewni, że kursują co godzinę, a naprawdę kursują co cztery godziny. Jedna z nich odpłynęła 20 minut temu ...
     Już mieliśmy się zawinąć na pięcie i pójść na poranną kawę, kiedy podpłynęła do pomostu łódź. Zapytaliśmy pana, czy zabierze nas na te bilety do Kuala Besut. "Wsiadać, wsiadać!" usłyszeliśmy w odpowiedzi. Super! Nie musimy czekać ponad trzech godzin na kolejną łódkę. Kilkaset metrów od wyspy wyjaśniło się, że pan płynie do Kuala Besut dopiero o dwunastej, ale teraz spróbuje nam coś zorganizować. Niestety panowie z innych łódek nie byli tacy mili. Owszem, każdy by nas chętnie zabrał, ale za grubą gotówkę i to najlepiej płatne w dolarach. O nie! Nigdzie nam się nie spieszy, poczekamy do dwunastej. Dotarliśmy z naszym panem do wioski rybackiej, wypiliśmy pyszną kawę i zrelaksowani wypłynęliśmy z innymi pasażerami w samo południe do Kuala Besut.
     Przecisnęliśmy się przez tłum taksówkarzy i poszliśmy na miejscowy przystanek autobusowy, aby złapać transport do Kota Bharu. Podobno nic ciekawego w tym mieście nie ma, ale musimy tam dotrzeć, aby wziąć kolejny autobus w drugi koniec Malezji. Wszystko to wyniesie nas o wiele taniej, niż opłata za transport turystycznym busem stąd bezpośrednio na miejsce docelowe.
     W autobusie do Kota Bharu przylgnęła do nas starsza para sympatycznych Rosjan. Uparli się, że nasze języki są podobne i chcieli sobie troszkę pogadać. Ni w ząb nie umieli angielskiego, a ich "anglijskij razgawornik" wyglądał na zupełnie nowiutki. Ale i tak można zwiedzać świat, o czym przekonaliśmy się w Ameryce Centralnej nie znając hiszpańskiego ;-)
     W Kota Bharu musieliśmy czekać resztę dnia na nocny autobus do Penang. Zjedliśmy coś w przydworcowej knajpce, zostawiliśmy plecaki w przechowalni bagażu i udaliśmy się na miejscowe targowisko, którym wielu turystów się zachwyca. Było może trzysta metrów od dworca, więc szkoda było tego nie sprawdzić. Pasar Besar Siti Khadijah znajduje się w piętrowym budynku. Centralną, dolną część targowiska zajmują stoiska z warzywami i owocami.




     Są też niespotykane u nas marynowane jaja ...


     ... oraz drób (niekoniecznie taki całkiem świeży).


     Z góry wygląda to całkiem ciekawie - kolorowo i egzotycznie. Dookoła, w podcieniach budynku,  znajdują się stanowiska targu rybnego.


     Spragnieni owoców weszliśmy na dolny poziom rynku, gdzie panie przygotowywały towar do sprzedaży.


     Chociaż widzieliśmy już różne miejsca, czuliśmy różne "zapachy" i stołujemy się na ulicznych straganach, to tutaj nie zdecydowaliśmy się kupić nawet ziarnka ryżu. Poniższe fotki niech zastąpią nasze komentarze ... Dodam tylko, że nie było to jedyne stoisko, nie był to jedyny szczur, a wypasione muchy nie miały siły fruwać ...




     Na pierwszym piętrze sprzedaje się "suche" towary - przyprawy, ryż, łakocie, suszone ryby ...


     Tutaj już wszystko wygląda w miarę przyzwoicie, a panie ekspedientki same chętnie pozują z gracją do zdjęć ;-) Spróbowaliśmy przyprawy z tego kopczyka. Pachniała kokosem, a smak miała bardzo pikantny.


     Następny poziom podobał nam się najbardziej. Ilość strojów, tkanin i dodatków trudno było zliczyć. Wspaniale kolorowe batiki powodowały u mnie oczopląs ;-)




     Nakrycia głów muzułmanek mienią się wszystkimi barwami tęczy, cekinami, koralikami. Nietrudno dobrać odpowiedni odcień do reszty stroju. Chociaż wygląda fantastycznie, to mnie było w tym zdecydowanie za gorąco ;-)



     Wychodząc z Pasar Besar Siti Khadijah przemknęliśmy szybko na wdechu przez owocowo-rybny poziom i wyszliśmy na świeże powietrze. Na pobliskich uliczkach zdążyły się w międzyczasie rozłożyć straganiki z podobnymi towarami, jak wewnątrz hali. Było tu również coś dla panów ...


     ... jak i oryginalne przekąski, których jednak nie spróbowaliśmy ;-)


     W pobliskiej (czyściutkiej) ciastkarni wypatrzyliśmy kolejne pomysłowe torty ;-)


     I tak na szwędaniu się po Kota Bharu upłynął nam czas do przyjazdu (niepunktualnego) autobusu. Po przebojach klimatyzacyjnych w meksykańskich autobusach zabraliśmy z plecaków ciepłe bluzy, aby nie zmarznąć podczas nocnej podróży. Kierowca pobił jednak rekord wychłodzenia pasażerów. Wszyscy niemal szczękali zębami z zimna, ale nikt nie poszedł do kierowcy narzekać. Na postoju zaczęło się wyjmowanie rzeczy przydatnych do okrycia się na dalszą część podróży. Każdy wyjmował z waliz, co miał, aby tylko się ogrzać. My wzięliśmy śpiwory, zapatuliliśmy się w nie po czubek głowy i w takim ciepełku nawet udało nam się przymknąć oko. "Express Polarny" dowiózł nas do Penang ...

1 komentarz:

  1. Jasne jest, że świat - to nie tylko raj!
    Więc dalej, dalej!
    Michał

    P.S. Renatko: specjalnie dla ciebie - nowy LIST DO ANIOŁA w blogu... MW

    OdpowiedzUsuń