Jeszcze 40 lat temu Cancun było małą, rybacką wioską, otoczoną przez dziewiczy las. Ktoś wymyślił jednak, aby w tym miejscu stworzyć miasto turystyczne, będące silną konkurencją dla Acapulco. Tak też się stało. Obecnie jest to ogromna maszyna zapewniająca turystom z całego świata wakacje na każdą kieszeń.
Najbardziej rozwinięta jest część miasta zwana Zona Hotelera. Istnieją tu "wszystkomające" hotele, sklepy, restauracje, plaże, agencje turystyczno-wycieczkowe. Nieopodal jest oczywiście lotnisko. Wszystko na wysokim i najwyższym poziomie.
Cudowne plaże, turkusowe wody Morza Karaibskiego oraz gwarancja dobrej pogody - to wszystko jest zapewnione.
Wszyscy pracownicy strefy hotelowej mówią po angielsku, ceny podawane są w dolarach amerykańskich i ta waluta jest tutaj honorowana, a nawet oczekiwana. Całość profesjonalnie zagospodarowana i zadbana. Czyściutko jak nigdzie wcześniej.
Znaleźliśmy tu też takie czarne cacko.
Właściwie jednak nie czuliśmy się tu jak w Meksyku. Dla nas był to amerykański kurort, w którym często słychać było język rosyjski, niemiecki, polski i polisz-inglisz. Ceny w centrum miasta, poza strefą hotelową, to zupełnie normalna bajka - dla ludzi z niekoniecznie grubym portfelem. No i tutaj jest Meksyk, a nie sztuczny twór. Przyjeżdżaliśmy tu z naszego taniego (acz sympatycznego) hostelu tylko na plażę, aby popluskać się w tej karaibskiej wodzie.
Przesyłamy Wam z tego miejsca kilka klimatycznych obrazków i dużo słońca w środku zimy ;-)
A teraz przygotujcie się na mocną dawkę koloru niebieskiego we wszystkich możliwych odcieniach.
To jest skandal i niesprawiedliwość!!! Jutro wsiadam w samolot i jestem obok Was...
OdpowiedzUsuńMichał Wroński
Czekamy z niecierpliwością! Podaj godzinę przylotu ;-)))
OdpowiedzUsuń