Nieopodal Guadalajary znajduje się największe w Meksyku jezioro słodkowodne - Chapala. Wzdłuż jego brzegów powstały miasteczka turystyczne. Przyciągają one krajobrazami nie tylko zagranicznych turystów, ale spore rzesze Meksykanów. My również wybraliśmy się nad jezioro, do miasteczka o takiej samej nazwie, czyli Chapala.
Jezioro jest rzeczywiście duże, chociaż bardziej długie, niż szerokie. Otoczone wysokimi górami stanowi bardzo urokliwe miejsce do wypoczynku.
W Chapali jest malownicze molo, z którego można podziwiać jezioro i okolice lub połowić sobie ryby w pięknych okolicznościach przyrody.
Miasto jest bardzo ciasne, głośne i kolorowe. Jak to w Meksyku...
Oczywiście nie może zabraknąć straganów z pamiątkami i innymi przydasiami. Koralikowe ozdoby dla pani i wygodny hamak dla pana...
Coś dla ciała też się znajdzie. A że upał prawie trzydzieści stopni, kurz i muchy? A komu to tutaj przeszkadza? Lepsze to, niż puste haki albo tylko ocet na półkach.
Nad miastem czuwa duży, biały krzyż, usytuowany na jednej z górek. Pomyśleliśmy, że będzie z tej górki ładny widok na dwie Chapale - miasto i jezioro w jednym. Nie zawiedliśmy się, chociaż było wyżej, niż nam się wydawało.
Okolice jeziora są na tyle urodziwe, że upodobali je sobie również artyści. Ajijic - miasto oddalone kilkanaście kilometrów od Chapali jest ich ulubionym.
Nam również spodobało się samo miasteczko jak i atmosfera w nim panująca - luz, spokój, cisza... Tylko multikolorowe zabudowania wyrywają ze zbytniego rozleniwienia.
Feria barw niesamowita, a wyrazistość kolorów aż czasami kłuje w oczy.
Uznaliśmy, że wszędobylski meksykański brud i bałagan jest niezbędny do zrównoważenia tych odważnych w doborze kolorów. Inaczej byłoby zbyt tęczowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz