Tak mówi się potocznie o Chicago, gdyż bliskość jeziora Michigan powoduje tutaj spore zawirowania powietrza i silne wiatry są na porządku dziennym. Wieje bardziej niż w kieleckim ;-) To już kolejny amerykański stan -Illinois.
Kolega ze starych dobrych czasów mieszka tu od lat z rodzinką i postanowiliśmy ich odwiedzić. W końcu nie co dzień można zorganizować takie spotkanie. Rafał odebrał nas w środku nocy ze spóźnionego autobusu. Wychowałam się z nim na jednym podwórku i trochę tak dziwnie witać się za Wielką Wodą. No cóż - świat się mocno skurczył... Rzuciliśmy okiem na nocną panoramę miasta i pojechaliśmy na zasłużony odpoczynek - my po podróży, Rafał po pracy.
Rano pyszne śniadanko, a nie hotelowe standardy. No i w miasto!
Zwiedzanie zaczęliśmy od słynnego budynku Sears Tower, obecnie zwanego Willis Tower. Chociaż został wybudowany prawie 40 lat temu, to nadal jest najwyższą budowlą w USA (do linii dachu).
Wieża ma 108 pięter. Na 103 piętrze zorganizowano taras widokowy, z którego rozpościerają się wspaniałe widoki na wszystkie strony świata. Ciągnące się w nieskończoność przedmieścia Chicago potwierdzają, że jest to trzecie co do wielkości i zaludnienia miasto tego kraju.
Aby przyciągnąć turystów kilka lat temu "dobudowano" przy tarasie widokowym nietypowe balkoniki. Wykonane są ze specjalnego szkła i nie każdy odważy się na nie wejść. Szklana podłoga dostarcza niecodziennych wrażeń. Świetnie widać, co dzieje się 412 metrów pod nami.
Nogi robią się lekko miękkie i prawie każdy przy pierwszym kroku sprawdza delikatnie, czy aby na pewno jest to bezpieczne. Po chwili można już w pełni rozkoszować się widokami, a nawet poczuć się trochę "w zawieszeniu". Taka krótka lewitacja ;-)
Bujanie w chmurach jest super, ale kiedy zeszliśmy na ziemię Grześ z Rafałem postanowili podziwiać zupełnie inne widoki. A właściwie nadal pozostali przy tym w sferze marzeń ;-)
Centrum jest naprawdę ślicznie zagospodarowane i ma dużo wolnej przestrzeni. Drapacze chmur nie przytłaczają swoimi rozmiarami i do ludzi dociera słońce. Trudno o to np. na nowojorskim Manhattanie. Dużo klombów, zieleni, ogromny Millennium Park, Navy Pier tętniące życiem i atrakcjami. Dla każdego coś miłego.
Wielbiciele musicali zapewne rozpoznają ten neon.
Ostatnimi czasy wielką atrakcją miasta stała się umieszczona w Parku Millennium rzeźba - fasolka. Fantazyjnie zniekształca otaczającą rzeczywistość.
Wzdłuż brzegu jeziora Michigan kapitalne tereny do czynnego wypoczynku i o dziwo - cała masa ludzi z tego korzystających. Jogging, rolki, rowery, spacer z pieskiem, gimnastyka, palant, piłka nożna - co kto lubi. Z takim widokiem na miasto wysiłek fizyczny musi sprawiać przyjemność.
Po dniu pełnym wrażeń nareszcie poznaliśmy dziewczyny Rafała. Przesympatyczna żona Magda i urocza córeczka Natalka ewakuowały się wczorajszej nocy, abyśmy mogli się spokojnie wyspać po podróży. Jesteśmy wdzięczni! Pewnie gdyby nie malutka Natalka to gadalibyśmy do rana.
Spędziliśmy u nich cały ostatni październikowy weekend i zleciało jak z bicza trzasnął. Szkoda nam było czasu na siedzenie przed komputerem, dlatego teraz uzupełniam bloga z małym poślizgiem...
Rodzinna niedziela upłynęła w bardzo sympatycznych okolicznościach. Mieliśmy czas na długie pogaduchy, spacer z Natalką i wypoczynek na całego. Okazało się też, że rodzice Madzi są czytelnikami naszego bloga i bardzo chcą nas poznać. Chętnie przyjęliśmy zaproszenie, ale takiej uczty się nie spodziewaliśmy. Polski obiad przeplatany sezonowymi smakołykami i przepijany drinkami był równie wyśmienity, jak atmosfera spotkania ;-) Specjalne podziękowania i pozdrowienia dla Danusi, Sławka i Pysi!
W dobrym towarzystwie czas szybko mija i trzeba było znowu spakować plecaki. Naprawdę ogromne podziękowania dla Madzi i Rafała za królewską gościnę i poświęcony nam czas. Buziaki dla Natalki, która była niesamowicie grzeczna i pozwoliła rodzicom pogadać z kumplami. Czekamy po powrocie na rewizytę ;-)
Rafał podrzucił nas do centrum i niechętnie poszedł do pracy. My tradycyjnie w oczekiwaniu na autobus pospacerowaliśmy po mieście. Bardzo lubimy połazić po zakamarkach, których nie ma w przewodnikach. Natknęliśmy się na miejsca mało atrakcyjne (delikatnie mówiąc), ale takie można znaleźć wszędzie. Generalnie Chicago podobało nam się bardzo i sprawiało wrażenie miasta przyjaznego mieszkańcom. Może wrócimy tu kiedyś na bliższe zapoznanie? No i jak wszystkie duże miasta w USA magicznie wygląda nocą.
Rafał podwiózł nas jeszcze wieczorem na przystanek. Tak się zagadaliśmy, że prawie przegapiliśmy nasz autobus. Ciężko się rozstać...
W Chicago kończy się też nasza pętelka wokół Wielkich Jezior. Startowaliśmy w Buffalo, później w kierunku Toronto, Sudbury, Sault Ste. Marie, Wawa, Nipigon, Thunder Bay, Duluth, Escanaba, Milwaukee i na koniec Chicago. Niespieszne trzy tygodnie, ponad 2700 km (z czego 2400 km autostopem), masa ciekawych ludzi i niezapomnianych wrażeń. Teraz rozpoczynamy cieplejszy etap naszej podróży...
Zwiedzanie zaczęliśmy od słynnego budynku Sears Tower, obecnie zwanego Willis Tower. Chociaż został wybudowany prawie 40 lat temu, to nadal jest najwyższą budowlą w USA (do linii dachu).
Wieża ma 108 pięter. Na 103 piętrze zorganizowano taras widokowy, z którego rozpościerają się wspaniałe widoki na wszystkie strony świata. Ciągnące się w nieskończoność przedmieścia Chicago potwierdzają, że jest to trzecie co do wielkości i zaludnienia miasto tego kraju.
Aby przyciągnąć turystów kilka lat temu "dobudowano" przy tarasie widokowym nietypowe balkoniki. Wykonane są ze specjalnego szkła i nie każdy odważy się na nie wejść. Szklana podłoga dostarcza niecodziennych wrażeń. Świetnie widać, co dzieje się 412 metrów pod nami.
Nogi robią się lekko miękkie i prawie każdy przy pierwszym kroku sprawdza delikatnie, czy aby na pewno jest to bezpieczne. Po chwili można już w pełni rozkoszować się widokami, a nawet poczuć się trochę "w zawieszeniu". Taka krótka lewitacja ;-)
Bujanie w chmurach jest super, ale kiedy zeszliśmy na ziemię Grześ z Rafałem postanowili podziwiać zupełnie inne widoki. A właściwie nadal pozostali przy tym w sferze marzeń ;-)
Centrum jest naprawdę ślicznie zagospodarowane i ma dużo wolnej przestrzeni. Drapacze chmur nie przytłaczają swoimi rozmiarami i do ludzi dociera słońce. Trudno o to np. na nowojorskim Manhattanie. Dużo klombów, zieleni, ogromny Millennium Park, Navy Pier tętniące życiem i atrakcjami. Dla każdego coś miłego.
Wielbiciele musicali zapewne rozpoznają ten neon.
Ostatnimi czasy wielką atrakcją miasta stała się umieszczona w Parku Millennium rzeźba - fasolka. Fantazyjnie zniekształca otaczającą rzeczywistość.
Wzdłuż brzegu jeziora Michigan kapitalne tereny do czynnego wypoczynku i o dziwo - cała masa ludzi z tego korzystających. Jogging, rolki, rowery, spacer z pieskiem, gimnastyka, palant, piłka nożna - co kto lubi. Z takim widokiem na miasto wysiłek fizyczny musi sprawiać przyjemność.
Po dniu pełnym wrażeń nareszcie poznaliśmy dziewczyny Rafała. Przesympatyczna żona Magda i urocza córeczka Natalka ewakuowały się wczorajszej nocy, abyśmy mogli się spokojnie wyspać po podróży. Jesteśmy wdzięczni! Pewnie gdyby nie malutka Natalka to gadalibyśmy do rana.
Spędziliśmy u nich cały ostatni październikowy weekend i zleciało jak z bicza trzasnął. Szkoda nam było czasu na siedzenie przed komputerem, dlatego teraz uzupełniam bloga z małym poślizgiem...
Rodzinna niedziela upłynęła w bardzo sympatycznych okolicznościach. Mieliśmy czas na długie pogaduchy, spacer z Natalką i wypoczynek na całego. Okazało się też, że rodzice Madzi są czytelnikami naszego bloga i bardzo chcą nas poznać. Chętnie przyjęliśmy zaproszenie, ale takiej uczty się nie spodziewaliśmy. Polski obiad przeplatany sezonowymi smakołykami i przepijany drinkami był równie wyśmienity, jak atmosfera spotkania ;-) Specjalne podziękowania i pozdrowienia dla Danusi, Sławka i Pysi!
W dobrym towarzystwie czas szybko mija i trzeba było znowu spakować plecaki. Naprawdę ogromne podziękowania dla Madzi i Rafała za królewską gościnę i poświęcony nam czas. Buziaki dla Natalki, która była niesamowicie grzeczna i pozwoliła rodzicom pogadać z kumplami. Czekamy po powrocie na rewizytę ;-)
Rafał podrzucił nas do centrum i niechętnie poszedł do pracy. My tradycyjnie w oczekiwaniu na autobus pospacerowaliśmy po mieście. Bardzo lubimy połazić po zakamarkach, których nie ma w przewodnikach. Natknęliśmy się na miejsca mało atrakcyjne (delikatnie mówiąc), ale takie można znaleźć wszędzie. Generalnie Chicago podobało nam się bardzo i sprawiało wrażenie miasta przyjaznego mieszkańcom. Może wrócimy tu kiedyś na bliższe zapoznanie? No i jak wszystkie duże miasta w USA magicznie wygląda nocą.
W Chicago kończy się też nasza pętelka wokół Wielkich Jezior. Startowaliśmy w Buffalo, później w kierunku Toronto, Sudbury, Sault Ste. Marie, Wawa, Nipigon, Thunder Bay, Duluth, Escanaba, Milwaukee i na koniec Chicago. Niespieszne trzy tygodnie, ponad 2700 km (z czego 2400 km autostopem), masa ciekawych ludzi i niezapomnianych wrażeń. Teraz rozpoczynamy cieplejszy etap naszej podróży...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz